piątek, 25 marca 2016

Connor!

Nasz nowy członek!
~~**Connor**~~
Imię: Jakże pospolite i nudne pytanie, drogi czytelniku. Czyż nie istnieją na tym świecie ciekawsze zagadnienia, którymi mógłby zadowolić się prosty, ludzki umysł? Może i istnieją, ale i tak obowiązuje nas pewna zasada, sięgająca jeszcze starych czasów surowego średniowiecza, która nakazuje się przedstawić, chociażby dla samej ścisłości czy z kultury. A więc, mienie naszego bohatera, to nadane matkę i zatwierdzone uprzednio przez Supremum Concilium, brzmi Ratonhnhaké:ton (czyt. Radunhageedun). Wydaje się, co prawda, dość egzotyczne i trudno dokładnie oszacować skąd pochodzi, ale z pewnością jego autorami są rdzenni amerykanie, zwani pospolicie indianami. Nie trzeba jednak wiele myśleć, aby stwierdzić, iż życie z takim mieniem, w dzisiejszych czasach, jest znacznie utrudnione. Fakt ten nie umknął także uwadze nauczyciela, któremu z trudem przechodziła przez gardło nawet pierwsza sylaba tej, wymyślnej nazy. Zadecydował więc, że nazwie swego podopiecznego Connor, aby nieco sobie ulżyć i uczcić tym samym pamięć nieżyjącego już syna.
Pseudonim:Wyzywali go od najróżniejszych, klnęli zacięcie pod jego adresem, obrzucali najgorszymi obelgami i wyzwiskami, ale wciąż nie umieli ująć samca w jednym słowie, chociażby w jednym z tych najgorszych i wręcz przeznaczonych dla istot jego pokroju. Bestia? Może i za dużo powiedziane, ale nie można zaprzeczyć, iż takie przezwiska się już zdarzały, chociaż padały one dość rzadko, pod wpływem nadmiernych emocji. Wprawdzie powiedziawszy, to samo Connor jest jedynie pseudonimem, co wiesz zapewne z powyżej umieszczonego tekstu. Jedna ksywa w zupełności mi wystarczy, powiada często samiec, ponieważ nie przywykł do skrótów, zwłaszcza, że nie ma do nich pamięci. Więc, jeśli przywiązałeś się już do czterech, sprawnych kończyn, zachowaj w jego obecności dystans, zwracając się do niego tak jak sobie w danej chwili życzy, czyli po 'imieniu'.
Płeć: Pewny siebie chód i dumne spojrzenie, utkwione zazwyczaj w dali, pomoże Ci szybko wywnioskować, iż masz do czynienia z samcem, chociaż imię może mówić samo za siebie.
Wiek: Ech, jakże niechętnie liczymy sobie każdą, kolejną wiosnę, chociaż doskonale wiemy, iż poprzez wiek przybywa nam także doświadczenia i rozumu. Ileż to każdy by z nas dał, aby pozbyć się paskudnej świadomości, która wmawia nam, że z biegiem czasu stajemy się bezużyteczni, słabi, niepotrzebni. Owy samiec liczy sobie... hmm... pewnie z 3 wiosny i nie czuje się, ni zbyt młody, ni zbyt stary - w pełni sił.
Charakter: Connor, bo właśnie takie mienie przylgnęło do owego przedstawiciela dumnej, psiej rasy, na pierwszy rzut oka wydaje się dość flegmatyczny, powiedziałabym nawet, że aż zbyt drętwy, jak na samca o tak zwinnej sylwetce, którą równie można by było przypisać wybitnemu wojownikowi. Zaś jego ton, wracając do wymieniania wszelkich pozorów, brzmi zazwyczaj jak tekst przeczytany ciągiem, w podobnym tempie, bez akcentów i cienia jakichkolwiek emocji, chociażby tych negatywnych, jakby sama postać była jedynie maszynom. Cóż, każdy patrząc na Connora wysnuje, rzecz jasna, własną opinie - ile ludzi, tyle poglądów, ale z pewnością nie będą one pozytywne, ni zadowalające na tyle, aby dać sobie spokój z zagłębieniem się w otwartą szeroko księgę jaką jest jego osoba. Nawet, jeśli pies da Ci wyraźnie do zrozumienia, iż do jego świata nikt nie ma wstępu. Chyba najtrafniejszym z określeń takiego temperamentu jest właśnie  "Cicha wodą", co raczej trudno utożsamić z zaletom, zwłaszcza, że stworzenia owego pokroju są z natury przebiegłe, skryte, ogólnie trudne w obyciu. Świat, czyli my, toleruje jedynie otwarte stworzenia, skore do rozmowy, patrzące na wszystko przez pryzmat dobroci, chociaż środowisko w, którym aktualnie żyjemy nie jest do końca idealne i w dzisiejszych czasach raczej trudno o osobę spełniającą wszystkie, powyższe kryteria, a jeszcze trudniej znaleźć taką osobę przy życiu i o zdrowych zmysłach. A Connor? Go trudno zdefiniować w samym słowie ,,dobro". Nie grzeszy polorem, a moralność, chociaż dobrze mu znana z życia w psim społeczeństwie, nie wchodzi w pakiet zebranych tu zalet, jeśli w temperamencie psa w ogóle się jeszcze jakieś ostały. Nie jest również przesadnym altruistą i pomocną łapę wyciąga raczej rzadko, zwłaszcza, gdy ofiarą niepowodzenia jest nieznana mu istota, która nie jest w stanie wzbudzić sympatii w lodowatym, poniekąd wilczym, sercu. Cóż, zaufanie również nie jest Connorowi obce, ale wrodzona ostrożność nie pozwala samcowi na zawieranie dłuższych przyjaźni, jeśli w ogóle ktoś w takową więź pomiędzy dwoma stworzeniami wierzy i nie boi się rozczarowania, czy nawet śmierci z rąk, rzekomo, zaufanego towarzysza. Powstało niegdyś bardzo mądre powiedzenie - "Każdy może wbić ci nóż w plecy", a jest ono dobrą przestrogą dla tych, którzy darują innym swe serca na dłoni i dają pokaz nadmiernej empatii, chociażby dla samego poklasku, ponieważ szczerość jest w dzisiejszych czasach miłą rzadkością. Connor, co prawda, nie miał zbyt dużej styczności z fałszywością, ponieważ przez większość dotychczasowego życia trzymał się na uboczu, ale los nie poskąpił mu zdrowego rozsądku, który wielokrotnie przeklinany przez swego właściciela stał się w końcu jego spójną częścią, elementem, którego nie można się wyzbyć. Został również obdarowany ponadprzeciętną inteligencją i z biegiem czasu zdążył zdobyć pewne empirie, czyli doświadczenie nie do przecenienia, które jest głównym powodem tych wszystkich wzlotów i upadków, które poniósł w przeszłości nasz bohater. Jednak z przysłowiowego bagna, w które wlezie jeszcze nie raz i nie dwa, zawsze musiał wydostać się samodzielnie. A może by tak spytać o pomoc?, zapewne zasugerujesz. Ech, owy samiec jest zbyt uparty i honorowy, aby się przed kimś gorszyć, a do wszystkiego - prawdy, celu, sprawiedliwości - musi dojść sam, chociaż małe wsparcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło, pomimo, iż dla wielu jest jak kara i w większości wzbudza dyshonor. W parze z przesadną wręcz samowystarczalnością idzie także arogancja, która pod postacią mocnego arsenału argumentów i ciętych odzywek dała się we znaki niejednemu, który próbował nakierować Connora na dobrą drogę z, której samiec zszedł już dawno, aby zabijać w imię zemsty tych, którzy są obciążeni winą za te wszystkie mordy. I mimo tego, że pies pragnie pokoju, wie, że bez ofiar i rozlewu krwi wojna się nie zakończy, chociaż nie jednokrotnie wykazał się charyzmą i zapobiegł wielu bójkom. Chciałoby się rzec, cel uświęca środki. Wpajając mu swe przekonania nie zdziałasz zbyt wiele, nie załagodzisz buntu w jego sercu, chociaż może się wydawać, iż paroma, czułymi słówkami stopniowo go zmienisz, nadasz inną barwę, podarujesz trochę swego optymizmu. Cóż, Connor nigdy nie był podatny na sugestie, a śmierć matki odcisnęła w nim dość spore, widoczne piętno, chociaż nie objawiło się ono depresją i pies nie okazał swej słabości, jak to zwykle bywa po śmierci ukochanej osoby. Życie dobrze go zaprogramowało, a doznane zło, ta nienawiść z jaką na niego patrzyli, uczyniło silniejszym przez co samiec przezwyciężył w końcu lęk przed śmiercią, której aktualnie spogląda w oczy ze śmiechem, jakby stał właśnie twarzą w twarz ze starym przyjacielem. Szaleństwo (jutro dodam całość).
Motto: "Dokład­nie tu i te­raz jes­teś szczęśli­wy, ale o tym nie wiesz, po­nieważ two­je fałszy­we za­pat­ry­wania, twój zniek­ształco­ny ob­raz rzeczy­wis­tości (...) zam­knęły cię w pułap­ce lęków, niepo­kojów, przy­wiązań, kon­fliktów, poczu­cia wi­ny; wreszcie w całej ga­mie ról które od­gry­wasz, po­nieważ tak zos­tałeś zap­rogra­mowa­ny. Gdy­byś pot­ra­fił spoj­rzeć da­lej niż sięga to wszys­tko zro­zumiałbyś, że jes­teś szczęśli­wy, tyl­ko o tym nie wiesz".
Rodzina: Do pierwszego roku życia, gdy to wydarzyła się tragedia, młody samiec wychowywany był pod czujnym, matczynym okiem; otoczony zewsząd miłością i troską. Aashiya:na, bo takie imię nosiła rodzicielka, przez całe życie ukrywała przed synem prawdę o ojcu i można rzec, iż zabrała tą tajemnicę razem ze sobą - do grobu, a zatajana informacja nie wyszłaby na jaw, gdyby nie Jacob - młody jeniec, który przymusowo mieszkał na terenach klanu z czym oswoił się zadziwiająco szybko, a ponadto zdążył zdobyć zaufanie licznej grupy psów. Po za tym, był on dobrym przyjacielem rodziny, pomimo tak niskiej rangi i po śmierci Aashiya:ny wziął Connora pod swoje skrzydła stając się jego opiekunem, nauczycielem. Śmiało można powiedzieć, że to właśnie on zastąpił naszemu bohaterowi jednego z rodziców, chociaż był z pewnością surowszy, niż matka. 
Aparycja:
  • Rasa: Ni to stuprocentowy wilk, ni to stuprocentowy pies - brudna krew.
  • Umaszczenie: Białe z lekkimi, niemalże niewidocznymi, złotymi akcentami.
  • Budowa: W BUDOWIE [xd]
  • Oczy: Są one niczym dwie latarnie, sąsiadujące ze sobą znicze na niedawno odwiedzanym grobie. Jednak w przeciwieństwie do prostego płomienia, ślepia Connora nigdy nie tracą swego blasku, a determinacja nie zgaśnie w nich, aż do śmierci. Tęczówki, same w sobie, mają dość nietypową barwę, którą tworzą trzy zlane ze sobą kolory - złoty, pomarańczowy i czerwony, który dostrzec można w kącikach.
  • Znaki szczególne: Jego ciało już dawno zostało oszpecone przez blizny, zadrapania, oparzenia, ogółem wszystko co czyni skórę czymś odrażającym, chociaż cała ta niedoskonałość została dobrze ukryta pod grubym, białym futrem i mało takich oczu, którym uda się dostrzec ślady po dotychczasowym życiu owej postaci. Jednak najcharakterystyczniejszą dla Connora blizną, znakiem, jest wypalona na ramieniu rzymska jedynka, która jest domeną każdego członka rodzinnej gildii naszego bohatera. Samiec, jak zresztą przyrzekł przed Supremum Concilium, nosi to znamię z dumą, chociaż nie pamięta kiedy to ostatnio odsłaniał je przed wrogiem.

Historia: "Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a niebo, jeszcze do niedawna lazurytowe, poczęło przybierać ciepłe barwy, niczym z malowidła wybitnego artysty, którym w tym wypadku była natura. Jednak ciszę, która wówczas panowała, mąciło nieustanne nawoływanie tłumione przez wiatr, który umiejętnie zamieniał każdy krzyk w niezrozumiały dla ucha bełkot.
- Vinanti! Poddaję się! Wychodź z ukrycia i wracajmy! Vinanti! - szczeniak nie otrzymał odpowiedzi, a długie poszukiwania na nic się zdały, chociaż wstyd było mu wracać do doliny bez przyjaciela, który siedział zapewne w swej kryjówce i naśmiewał się po cichu z bezradności towarzysza. Bezskuteczne 'błądzenie po omacku' zakończyło się, gdy to Ratonhnhaké:ton wyczuł cudzą woń, a nie był to ten sam, specyficzny zapach, który roztaczał wokół siebie jego przyjaciel, więc młody samiec poważnie się przejął, zważywszy na to, iż jego gildia zdążyła namnożyć sobie pokaźnej ilości wrogów. Zanim jednak zdążył zainterweniować, coś, a raczej ktoś, chwycił go za kark, uprzednio zbliżając się do zlęknionej ofiary bezszelestnie i przyparł do najbliższego drzewa. Szczeniak, czując zabójczy uścisk na swej szyi, znieruchomiał i poddał się napastnikowi, który właśnie karmił się strachem bezbronnej istoty.
- Gdzie twój klan? - przemówił ostro, a zza drzew wyłoniły się jeszcze dwie, psie sylwetki, które zaczęły wtórować swemu dowódcy szyderczym śmiechem.
- Nigdy ci nie powiem! - Ratonhnhaké:ton, ryzykując przy tym ukręcenie karku, szarpnął się w przód, aby zamanifestować swą wolę walki, chociaż wzbudziło to jedynie głośny śmiech u napastnika i jego eskorty.
- Och, wielka szkoda. W takim razie twoja. Mała. Iskiereczka. Życia. Zgaśnie - uścisk stawał się stopniowo mocniejszy, a szczeniak, któremu zabrakło tchu, zaczął przebierać łapami szukając rozpaczliwie podłoża, chociaż spojrzenie zaszło mu już mgłą. Samiec okazał jednak litość i posłał brutalnie Ratonhnhaké:ton'a na ziemię patrząc jak stworzenie nabiera łapczywie powietrza, próbując odzyskać dar mowy, który został stłumiony przez nieprzyjemne spotkanie z podłożem.
- K-kim je-jesteś? - wyjąkał w końcu szczeniak, a z jego rozżarzonych ślepi buchnęła nienawiść.
- Ja? - oprawca z niedowierzaniem wskazał na siebie łapą, ale już po chwili wydął wargi w szyderczym uśmiechu. - Nazywam się Fyiero. Czemu pytasz?
- Abym mógł cię odszukać - wycedził przez zaciśnięte zęby Ratonhnhaké:ton, a nieznajomi zamilkli lustrując się przez pewien czas spojrzeniami, jakby zaskoczeni uporem dziesięciomiesięcznego bachora.
- A więc, czekam! - Fyiero znów zaniósł się dławiącym śmiechem, a gdy zdążył się opanować i obmieść okolicę wzrokiem, skinął na jednego z swym sług, który z zaskakującą szybkością pojął elokwencję tego gestu. Goliat, bo takie mienie nasuwa się po ujrzeniu jego, umięśnionego cielska, wymierzył Ratonhnhaké:ton'owi jeden cios w głowę, a ten niemalże od razu stracił przytomność, chociaż walczył uparcie z powiekami. Gdy szczeniak się zbudził, zapadła już noc. Z przecięcia na łbie, wciąż ciekła świeża krew, która oblepiła z obrzydliwym efektem pół pyska. Szczeniak z trudem poskładał wszystkie wydarzenia w spójną całość, ale już po odzyskaniu przytomności wiedział, iż stało się coś niedobrego, więc chwiejnym krokiem ruszył ku dolinie, chociaż nocą każde drzewo i ścieżka wydawała się mu zupełnie obca, mimo tak licznych zapachów unoszących się wówczas w powietrzu. Na wpół idąc, na wpół się czołgając, dotarł na łagodne urwisko z, którego zwykł podziwiać piękną dolinę, która teraz spływała krwią swych obrońców... Masa ciał i swąd skrzepniętej posoki wywołał u Ratonhnhaké:ton'a konwulsyjne odruchy, a rozpaczliwe krzyki i skowyt rannych, docierał do jego uszu z przeraźliwym efektem. Szczeniak stoczył się na dół i przerażony całym tym, bezlitosnym obrazem, zaczął wołać matkę, chociaż każde jego słowo ginęło w hałasie i tłumione było przez tłum zebranych psów, które rozpaczały pochylone nad ciałami bliskich. Młody pies postanowił udać się do swojej jaskini, wierząc ze szczenięcą naiwnością, że właśnie tam ukrywa się jego matka, cała i zdrowa. Brutalnie przedzierał się przez zebranych zaciskając przy tym zęby, aby nie wydusić z siebie łez, ni nie wydobyć krzyku bezsilności, która wtedy nim władała. W końcu jednak dotarł do swego mieszkania, ale zastał tam tylko Jacoba, zaprzyjaźnionego jeńca, który łkał wtulony w ciało zbrukane krwią. Władała nim taka rozpacz, że nawet nie zauważył obecności Ratonhnhaké:ton'a, czyli szczeniaka, któremu w jednej chwili cały świat zawalił się na głowę.
- Jacob? Czy...? Czy ona...? - samiec w odpowiedzi przyciągnął młodego psa do siebie, a ten również zaniósł się płaczem i zacisnął mocno powieki, aby się przebudzić. Niegdyś to skutkowało, ale teraz sytuacja działa się na jawie, a nie w szczenięcym koszmarze...- Przepraszam. Nie byłem w stanie jej uratować... - Jacob przed przybyciem szczeniaka, stoczył walkę na śmierć i życie z sześcioma napastnikami z czego jeden, poważnie poranił mu łapę, która zdążyła już napuchnąć i zlepić się skrzepniętą krwią zmieszaną z ropą - została niebawem amputowana".


 Jacob, chociaż nie miał takich samych praw jak rodowici członkowie klanu, postanowił zaadoptować osieroconą istotę, a brak przedniej kończyny nie stanowił już dla niego problemu, ponieważ uważał się za psa w pełni sił i nawet najgorsza kontuzja nie mogła mu przeszkodzić w opiece nad Connorem, bo właśnie takie imię nadał młodemu psu, głównie ze względu na długość poprzedniego miana, którego wymawianie przychodziło Jacobowi z trudem. Ratonhnhaké:ton szybko zaakceptował swe nowe mienie i nawet nie zaprotestował, gdy samiec zarządził tak znaczną zmianę w jego życiu, chociaż władały nim wtedy mieszane emocje, a strata matki, czyli jedynej osoby w, której miał wówczas oparcie, była stratą nieodnawialną. Jednak zemsta dawała mu siłę, a obraz Fyiera błagającego o litość w ostatniej fazie agonii, wywoływał na pyszczku sieroty blady uśmiech, chociaż nauczyciel powtarzał mu, iż gniew jest bronią, która może obrócić się przeciw swemu panu i był w stanie potwierdzić tą tezę na wielu przykładach ze swej przeszłości. Jacob pochodził z Anglii. Przez długi czas wychowywał się w Londynie, ale nieprzyjemny incydent z młodości sprawił, że musiał uciekać, a niesprawiedliwy los chciał, aby samiec został pojmany. Jednakże, szybko począł traktować gildię jak swój dom, a nie więzienie, a ponadto wzbudził zaufanie w sercach jej członków, wliczając w to matkę Connora, która po odejściu partnera (ojca jej szczeniaka) obdarowała uczuciem pojmanego, chociaż utrzymywała to w tajemnicy przed synem, który wierzył, iż ojciec do nich wróci i na nowo pokocha swą rodzinę. Jacob zaczął również uczyć szczeniaka języka angielskiego, który uważał za mowę uczonych, a głównym powodem takiego rozumowania była czysta niechęć do łaciny, czyli rodowego języka 'tubylców', którego był zmuszony się uczyć z niezadowalającymi efektami. Tak więc, Connor wkroczył w świat nauki i wytrwale doskonalił się w wielu dziedzinach, a między innymi w walce z, którą związane miało być jego stanowisko. Wszakże, pragnął zostać wojownikiem i chciał bronić gildii przed tymi, którzy mogą jej w jakiś sposób zagrozić. Szlachetne, powiadał Jacob, gdy to roczny samiec opowiadał mu o swych ambicjach i planach. Skąd Connor mógł wtedy wiedzieć, że pisane jest mu życie w ciągłym nie spokoju? Tak więc, nasz bohater rósł powoli w siłę, a mentor z dumą śledził jego postępy i z niedowierzaniem patrzył jak jego uczeń przełamuje kolejną granicę swych możliwości i z jaką precyzją podchodzi do każdej walki, ale mimo tylu powodów do szczęścia, Jacob wiedział, że trening podopiecznego jest wciąż w toku, a Connor będzie musiał jeszcze stanąć przed najtrudniejszym zadaniem. Pewnego dnia, a był to dzień przed drugimi urodzinami naszego bohatera, samiec zabrał swego ucznia do miasta, gdzie młody pies przebywał raczej rzadko, a jak już, to z dala od wszystkich zamieszek i akcji. Jednak wtedy zapuścili się głębiej, niż kiedykolwiek, a konkretniej to do opuszczonego garażu, gdzie miastowi włóczędzy mięli swój azyl. Jacob nakazał Connorowi, aby wtopił się w tłum przebywających tam psów i, aby usiadł wraz z nim przy wolnym miejscu z, którego poczęli obserwować jednego z gości. A był to starszy samiec, wilczak czechosłowacki, który wydawał się być liderem grupy z, którą przesiadywał na środku sali. Mentor nie musiał tłumaczyć jego tożsamości, ponieważ Connor szybko pojął z kim ma do czynienia i trzeba przyznać, że nieźle się rozczarował widząc taką postawę u swego ojca, którego jeszcze do niedawna miał za honorowego samca.
- On jest wszystkiemu winny, Connor. To on był obecny przy tym ataku. Musisz go zabić, jeśli nie chcesz, aby wszystko co kochasz znów runęło - Jacob położył swą łapę na barku młodego psa, ale ten tylko ją zepchnął, chociaż nie umiał udawać zrozpaczonego. Szczerze powiedziawszy, to nawet spodziewał się takiego przebiegu akcji i był gotowy na tak śmiały czyn, którym jest zabójstwo rodzica. Nauczyciel odczekał trochę, ale już po chwili wstał i wtrącił, że ma coś ważnego do załatwienia. Po raz pierwszy zostawił Connora samego w mieście. Doświadczenie jest wszakże najlepszą lekcją jaką może Ci dać życie. Młody samiec, chociaż wiedział, iż źle postępuje, zajął miejsce przy bandzie, którą otoczył się jego ojciec i dyskretnie podsłuchiwał ich rozmowę, co nie umknęło niestety uwadze bystrego wilczaka i Fyiero, który na ironię, nie rozpoznał Connora. Wybuchła zacięta kłótnia w trakcie, której doszło do rękoczynu, a psy rzuciły się sobie do gardeł, chociaż co niektórzy nie znali nawet powodu tej zamieszki. Tak się złożyło, że Despero, bo tak nazywał się ojciec bohatera, napotkał na swej drodze Connora i tak zaczęła się walka. Nie trwała ona jednak długo, ponieważ starszy samiec szybko rozpoznał w młodym zabijace swego syna i wyprowadził go przed garaż bez najcichszego ostrzeżenia, czy wymownego gestu. Cóż, przeprowadzili tam znaczącą rozmowę w trakcie to której zdążyli się nawet pokłócić dwa razy i pogodzić, jakby znali się już od dawna. Jednak, młody samiec nie ukrywał, iż ma ojcowi za złe te wszystkie miesiące i, gdy wilczak 'odwracał kota ogonem' Connor uparcie kontynuował ckliwe tematy dla Despero, który usłyszawszy o śmierci byłej partnerki spochmurniał, jakby po wielu latach obudziło się w nim to piękna, uśpione uczucie. Do jaskini Jacoba młody samiec zawitał dopiero późną nocą, ale zamiast udać się na spoczynek oddał się burzliwym myślom, które wówczas zapełniały jego głowę i ciążyły niczym stos kamieni. Żył z takim obciążeniem jeszcze przez trzy miesiące i nawet Jacob, który patrzył na żale ucznia z przymrużeniem oka, zaczął się obawiać, chociaż powoli zaczął przewidywać, iż jego podopieczny jest jeszcze zbyt słaby, aby przełożyć dobro swego klanu ponad własne. W końcu, przeprowadził z Connorem konfrontacje w trakcie, której oboje doszli do wniosku, iż nadszedł czas, aby młody pies przywdział własne skrzydła i ruszył w świat i aby przemyślał rozmowę w starym garażu, co było dość trudne dla młodego buntownika. Tak właśnie zaczął się kolejny etap w jego życiu, który już na starcie mogę nazwać pasmem wzlotów i upadków. Oszczędzę więc słów, a dalszy ciąg historii śmiało możecie sobie już dopowiedzieć sami. Jednak, pewne jest jedno - Connor nie pozwoli, aby śmierć osób, które kochał poszła na marne.
Informacje o miłości: Miłość? A czymże ona jest? Zapewne chorobą. Ciężką chorobą, która nawet najwybitniejszemu filozofowi jest w stanie stłumić racjonalne myślenie i sprawić, aby ten wybrał najgłupszą z wszelakich opcji bacząc jedynie na dobro obiektu swego zauroczenia. Connor, czyli samiec młody i podatny na wiele emocji, często się zakochuje i mąci wielu samicom w głowach, ale jest to raptem miłość na jedną noc. Co prawda, ma jeszcze sporo czasu na ustatkowanie się i na to, aby spojrzeć na temat miłości z innej perspektywy.
Szczeniaki: Mimo młodego wieku całkiem możliwe jest to, iż takowe posiada z jedną ze swych dawnych miłości, chociaż jak na tą chwilę, brak mu na ten temat informacji.
Miejsce zamieszkania: Connor wiedzie dość dynamiczny tryb życie i rzadko co przywłaszcza sobie jakąś jaskinię, czy jamę na dłużej, a za azyl ma jedynie mrok, który stanowi swego rodzaju osłonę przed natrętnymi spojrzeniami. Jednak, od zawsze miał zamiłowanie do krycia się wśród zabudowań, a towarzystwo dwunożnych nie stanowi znacznego problemu, zwłaszcza, iż większość ucieka na sam jego widok. Tak więc, osiedlił się na obrzeżach miasta, czyli w miejscu gdzie jest w miarę spokojnie. Cóż, aut przejeżdża mało, las blisko, gangi rzadko obierają trasę poprzez tak spokojne uliczki - wymarzone miejsce na postój.
Stanowisko: Jest najzwyklejszą w świecie odnogą psiego społeczeństwa, a szukanie dla niego odpowiedniego zawodu byłoby po prostu mitrężeniem cennego czasu, którym aż żal obdarzać tak beznadziejną istotę. Jednak trzeba przyznać, iż nigdy nie brakowało mu oleju w głowie i zręczności, a chęć działania w pojedynkę zezwala mu na pełnienie stanowiska zabójcy.
Głos: Extreme Music [Bring Me Back To Life]
Login: JULKAR [formularz objęty jest prawami autorskimi!]

2 komentarze:

  1. Szczerze to chyba jeden z najlepszych profilów, jakie miałam okazję czytać w mojej karierze z blogami *4 lata ^^*
    ~Pozdrawiam Asami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję :3
    Chociaż nie wiem kto byłby zdolny przeczytać przynajmniej pierwsze zdanie z tak długiego i bezsensownego formularza xd

    OdpowiedzUsuń