sobota, 23 kwietnia 2016

Od Connora C.D Natanielle

Rozlew krwi, czyli nieodłączny segment każdej bitwy, nie wtaczał na pysk Vinanti'ego triumfalnego uśmiechu, chociażby tego wymuszonego; z samej zasady. Ponieważ zawsze, gdy zabijał robił to z niepewnością, może i nawet lękiem, jakby skrócenie żywota bandyty nie było najdogodniejszym wyrokiem. Los jednak zrekompensował mu te wady silną wolą. Wolą, która pcha go ku tak haniebnym postępkom i chociaż na czas bitew wyłącza moralne myślenie, czyli przekleństwo każdego wojownika. Nie zdziwiłem się więc, gdy samiec pokręcił gniewnie łbem i obrał drogę powrotną, wymagając ode mnie tym samym wyrozumiałości, którą dotychczas okazywał mnie.
- Niechaj Elatha ma cię w swej opiece - rzucił na odchodne, jakbym już wbił komuś pazury pod żebra i ruszył wolnym krokiem przed siebie, chociaż nie udało mu się nikogo omamić, a ja doskonale wiedziałem, że zaraz, gdy zniknie za zakrętem, ruszy pędem w stronę pogranicza. Ruszyłem więc za Natanielle, która uparcie brnęła przed siebie u boku mając duże, utożsamiane z siłą, zwierze. Tygrys, chociaż od niedawna mieszkaniec sfory, nie zaskarbił sobie mego zaufania. Cóż się dziwić? Kto zdrowy na umyśle czułby się bezpiecznie w pobliżu nieznanego zwierza, który jest istną kupą mięśni z dodatkiem ostrych kłów i pazurów.
- Jesteś Connor, jak mniemam - zagaiła suczka, chociaż nie wyglądała na taką, co lubi tracić czas na zbędne formalności, czyli dociekanie się jak ktoś ma na imię.
- A Ty to zapewne Natanielle - stwierdziłem.
- W istocie.
Zapadła cisza. Od tego czasu byliśmy wspólnikami, towarzyszami misji, a nie dwójką psów, która zamierzała zmitrężyć cały dzień na paplaninę. Wówczas to mój wzrok zagubił się na jej ciele i chociaż nie miałem okazji przyjrzeć się jej z podobną dokładnością przedtem - wiedziałem, że i tak jest piękna. Dwukolorowe źrenice o bystrym wyrazie, które niejednokrotnie spotykałem u samic i ciemne futro pewnie wielu samcom mieszało w głowach. Jednak, zachowałem te fakty dla siebie, jak zresztą zwykłem postępować. Tygrysica, której najwyraźniej nie podobało się moje towarzystwo, lustrowała mnie nienawistnym spojrzeniem, jakby przeczuwała, iż mam złe intencje, chociaż nie miałbym na tyle dumy i odwagi, aby zaatakować właścicielkę tak nieprzewidywalnej istoty.
Do miasta dotarliśmy szybko, a gdy naszym oczom ukazały się zabudowania, Natanielle nakazała łagodnym tonem, żeby tygrys zawrócił na tereny sfory, ponieważ nie wiadomo jak ludzie mogę zareagować na jego widok. Wilki również nie były tam mile widziane, ale przy garstce szczęścia mogłem ujść za stuprocentowego przedstawiciela psiej rasy.
- Wiesz gdzie oni się znajdują?
- Są niczym szczury - panoszą się wszędzie - mruknęła samica, na co zza rogu wyszła czwórka, dorosłych psów, które dotychczas znałem jedynie z widzenia. Trójka z nich może i nie była sławna, ale Trike'a idącego na jej czele, znał chyba każdy szanujący się członek sfory.
- O! Kogo my tu mamy? Czyżbyście się zgubili? - zakpił kundel, który otoczony eskortą czuł się bezpieczniej w prawieniu obelg. Natanielle, w której zakipiała złość, postawiła pewny krok do przodu, jakby już chciała zatopić swe kły w karku pchlarza. - Niech się panienka nie denerwuje - kontynuował Trike widzący jak kładę suczce łapę na barku, aby powstrzymać ją od przedwczesnego ataku. Natanielle jednak, zepchnęła brutalnie moją kończynę i rzuciła się na zdezorientowanego samca. Ja również przystąpiłem do ataku, osłaniając przy tym samicę, która usilnie próbowała poharatać pysk Trike'a, chociaż ten był silniejszy i szybko odrzucił suczkę na bok. Zamiast jednak podjąć próbę dobicia przeciwnika, najzwyczajniej w świecie uciekł, zanim Natanielle zdążyła się pozbierać i odzyskać równowagę. Jeden z psów, którego dotychczas zajmowałem, ruszył ku samicy, która dzielnie ruszyła do walki. Pierwszego z napastników, czyli białego mieszańca, szybko wziąłem sprytem i powaliłem na ziemię fundując mu szybką śmierć poprzez przegryzienie tchawicy. Pies, pomimo tego, że jego spojrzenie zaszło już mgłą i wydawał się umierać w męczarniach, wbił kły w moją tylną łapę na co rozległ się przeraźliwy trzask gruchotanej kości i cichy syk, który z siebie wydobyłem. Odrzuciłem zbrukane posoką ciało na bok po czym skupiłem swój wzrok na drugim samcu, którego opuściła pewność siebie, kiedy to Trike zostawił go na polu walki. Można powiedzieć, że pies czekał jedynie na swoją kolej i z honorem pozwolił, abym zadał mu cios, chociaż z trudem przyszło mi pokonać palący ból. Kiedy samiec upadał na chodnik zarzęził cicho po czym zaczął zwijać się konwulsyjnie na podłożu, trzymając się kurczowo ziejącej rany na brzuchu. Oszczędziłem mu więc cierpienia i gdy tylko podniósł na mnie swe, niby nienawistne, niby żałosne, spojrzenie przejechałem pazurami po jego szyi na co z otwartego miejsca trysnęła obficie krew kończąc tym samym ostatnią fazę agonii. Natanielle również dopełniła dni swego napastnika, ale ona wyszła z tego starcia praktycznie bez szwanku i wyraźnie się zaniepokoiła widząc, jak podkulam złamana kończynę.

<Natanielle?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz