Rano wstajesz, przeciągasz się, masz wrażenie że ta historia się powtarza, nie możesz się poddać bo boisz się zawieźć, patrz na innych tak jak chwilowo na siebie w odbiciu, ile słów pustych słyszały twoje uszy? I to uczucie jak uświadamiasz sobie, jak bardzo byłeś, bądź byłaś głupi lub głupia, niektórzy, wskaż mi kto ma jeszcze czyste serce... Wychodząc z jaskini widzę kilka kałuż, moje łapy delikatnie wchodzą i wychodzą z nich zostawiając wodny ślad na sierści stającej się przemoczoną i pachnącą deszczówką. Skutki mojej działalności są niezbędne do życia, wszystko co się działo oddziałuje na to kim jestem. Idąc potknęłam się i wpadłam do kałuży, znów podniosłam się, bo nauczyłam się jednego, od dzieci i szczeniaków, które od razu się podnoszą.
Idąc ścieżką ujrzałam Connora z Shay'em, podeszłam do psów, nim zdążyłam się uśmiechnąć Connor się odezwał.
- Witaj.
- Witaj, jak tam Shay? Wszystkie rany się zagoiły? - Odpowiedziałam szybko do Connora po czym wzrok i skupienie uwagi skierowałam na Shay'a.
- Wszystkie rany zniknęły. - Uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech, który wydawał się ciepły i z troską, tak naprawdę moja głowa była pełna rozmyśleń. Wzrok przekierowałam na Connora dając my sygnał, że mam ochotę się gdzieś przejść.
<Connor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz