sobota, 23 kwietnia 2016

Od Connora C.D Poety

Chmury, wcześniej delikatne, o białym, miłym dla oka odcieniu, poczęły przybierać niepokojące barwy, współgrające z ciemnym kolorem nieba, z którego już po chwili lunął deszcz, który niczym stanowczy trzask z batu, wymusił na nas jeszcze większą prędkość. Kierowaliśmy się na polanę, gdzie przebywać miał Shay, chociaż z szczególną dbałością powinienem podkreślić słowo "miał", ponieważ tylko sam Dagda wie, gdzie tego włóczykija mogło ponieść tym razem. Kiedy jednak dotarliśmy na wyznaczone miejsce, zastygliśmy w jednej pozie, być może sparaliżowani lękiem. Rosły samiec, zapewne kundel, który zasilił szeregi naszych wrogów, trzymał mocno wiercącego się Shaya, jakby lada chwila chciał wyrządzić mu krzywdę. Obraz do złudzenia przypominający ten, jaki widziałem niegdyś w młodości, zaledwie parę minut przed tragedią.
- O! Poeta i Connor! Przepraszam, nie zauważyłem was - samiec zaśmiał się szyderczo i chociaż ja go nie znałem, moja towarzyszka doskonale znała jego tożsamość. - Tego szukacie? - łotr przyłożył powoli łapę do szyi szczeniaka, który od razu znieruchomiał. - Ech, kolejna, niewinna, malutka istota, która w przyszłości będzie zabijać dla dobra waszej sprawy. A może by tak oszczędzić mu tych cierpień? - samiec, czując się w tej chwili nietykalny, przejechał delikatnie po gardle Shaya, gdzie przepłynęła cienka strużka świeżej krwi.
- Zostaw go, albo... - wyrwałem się do przodu, chociaż było to dość ryzykowne i nie do końca mądre posunięcie.
- Albo co? I tak go zabiję, bo przyszedłem tu po zemstę, a nie żeby negocjować. Myślisz, że Trike... - nie zdążył skończyć, ponieważ skoczyłem w jego kierunku i powaliłem na ziemię, niczym młodą sadzonkę. - Zabijając mnie nic nie zdziałasz! - wychrypiał samiec czekając tylko, aż zadam mu ostateczny cios.
- W istocie - odparłem po czym wbiłem pazury w odsłonięty brzuch, wiercąc w nim powoli dziurę, aby pchlarz zapłacił swym cierpieniem za ból mego podopiecznego, którego Poeta przytulała do siebie nie pozwalając, aby jego oczy wyłapały widok śmierci. Samiec zacisnął mocno zęby po czym rzucił mi nienawistne spojrzenie; takie, które zawsze towarzyszy stworzeniu w agonii.
- Pożałujesz tego... Ty i... i reszta... członków... Trike niebawem złoży wam wizytę... - zarzęził, w pauzach plując krwią na boki, aby się nią nie udławić, chociaż taki zgon nastąpiłby o wiele szybciej, niż ten, który wybrałem mu ja.
- Śmierci, bądź łaskawa - wyrecytowałem po czym wyszarpałem swe pazury z jego ciała, żałując, że pies nie mógł już tego poczuć.

<Poeta?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz