sobota, 30 kwietnia 2016

Nowy!

WAY BACK
Przenosimy się tu! Jest to wataha, magiczne wilki, będzie tu dużo możliwości! Daj się ponieść całkowitej fantazji! Wataha w fazie tworzenia :D

środa, 27 kwietnia 2016

Od Poety c.d Connora

Spojrzałam na psa ze wzrokiem pełnym podziwu, chyba zorientował się, że niezbyt mi to przypadło do gusty, był bardzo mądry, inteligentny, dało się to od razu zauważyć, chociażby po jego spojrzeniu.
- Przepraszam jeśli cię to... - Nie dokończył, przerwałam mu jednym tchem.
- Spokojnie, nic się nie stało. - Odpowiedziałam przełykając w tym samym momencie ślinę, co sprawiło iż zaczęłam się krztusić.
Pies poklepał mnie a krztuszenie ustało, zaśmiałam się lekko po "walce" z kaszlem, Connor odwzajemnił uśmiech, cały czas wydawał mi się tajemniczy, wpatrywałam się w jego oczy, jakbym widziała coś czarującego, magię, albo światło nadziei, jednym słowem wszystko.
- Wszystko w porządku? - Zapytał.
Przytaknęłam lekko głową i poszłam kilka kroków przed siebie, na niebie pojawiła się rażąca, zygzakowata błyskawica, podkuliłam ogon i spojrzałam na Connora, machnął głową, pobiegłam za nim, wylądowaliśmy w małej, ale przytulnej jaskini - pustej, nie zamieszkiwanej, byliśmy tam bezpieczni przed burzą, miejsce naszego pobytu było osadzone w ziemi, duża dziura, w której snuły się dwa korytarze, usiadłam koło wejścia, obserwowałam krople deszczu, które delikatnie spadały, wręcz tańczyły z delikatnym wiatrem, tak jak i krople bujające się po mojej sierści, spadające w dół na piach.
<Connora? > 

Od Zośki cd Poety

~Rozumiem...~ powiedziałem. Przypomniał mi się mój syn.
Drzewa zaszumiały.
~ Zośka, zawiesiłeś się?~usłyszałem głos.
~ Nie, nie...to znaczy...tak.
Poeta się zaśmiała.
~ To gdzie teraz idziemy ?~zapytałem.

<POETA ?>

Od Poety c.d Zośki

Uśmiechnęłam się do psów, po czym równym krokiem wszyscy troje poszliśmy na polowanie, samce upolowały dorodne sarny, o które niejeden by walczył, natomiast ja złowiłam małego zająca, szybko go zagryzając zjadłam co najmniej połowę, taki posiłek zdecydowanie mi starczał, jeszcze dziś postanowiłam udać się do miasta, pogoda zapowiadała się na dość deszczową, słońce ukryło się za ciemno burymi chmurami, zdawało się, że miała być burza, gdyż w powietrzu było czuć woń wilgoci, jak i było odczuwalnie duszno i ciepło.
- Uwielbiam burze... - Powiedziałam z nutą krytyki, tak jakby sama do siebie, cicho, z pogardą, ale i ciekawością kryjącą się w oczach.
- Co ty tam mamroczesz? - Zaśmiał się Zośka.
- Że będzie dziś ciekawa pogoda. - Odpowiedziałam wskazując na niebo końcówką mokrego nosa.
Zaczął padać delikatny deszczyk, lada chwila mogło nastąpić urwanie chmury.
- Muszę skoczyć do miasta. - Powiedziałam.
O tej porze nie będzie tam tłoczno, wszyscy zaczną się rozchodzić do domów, a stragany zostaną zwijane, wśród sprzedawców będzie lekkie zamieszanie, więc to idealna chwila, by zapożyczyć trochę owoców, Zośka postanowił dotrzymać mi towarzystwa, gdy byliśmy w mieście chwyciłam przeplatany kosz na owoce, włożyłam je do niego ze straganów mieszając się wśród tłumu sprzedawców, oraz kilku kupców z parasolkami, z napełnionym koszem uciekliśmy z powrotem na tereny, rozległ się trzask piorunów, lunął deszcz, przerażona z podkulonym ogonem pobiegłam do swojej jaskini, Zośka mnie dogonił.
- Myślałem, że niczego się nie boisz, księżniczko. - Zaśmiał się pies.
- Każdy ma lęki... Może i wydaje ci się, że jestem ... Jakaś tam, uważająca się za kij wie co, ale tak nie jest. - Westchnęłam.
- Mattu to twoja rodzina? - Zapytał w końcu pies.
To pytanie pewnie nurtowało go, gdy zobaczył moje relacje z psem, które były niczym brata z siostrą, uśmiechnęłam się i ponownie westchnęłam, tym razem nie było to uciążliwe westchnięcie, tylko coś w rodzaju "Jest naprawdę dobrym psem".
- Mattu jest kompetentny do tego co robi, charakteryzuje się głównie tym, że wspaniale trafia do serca, szczery, otwarty, taki wiesz, jest nawet bardziej odpowiedzialny niż ja, pomogłam kiedyś mu, a on pomógł mi, stara znajomość, jest dla mnie bratem, trochę starszy ode mnie, pomagał mi się nakierować jak prowadzić sforę. - Wytłumaczyłam. - Często mówimy, że jesteśmy rodziną, by nie było zbędnych pytań.
<Zośka?>

Od Callahana c.d Darkness

Przechodziłem koło jaskini Darkness, Cato i Sky, gdy zobaczyłem jak biegnie tam Cato, Poeta i Yuki. Zatrzymałem się. Yuki - nasza medyczka - wraz Alfą? Ciekawe, co się stało. Przystanąłem niedaleko wejścia. Po kilkunastu minutach Poeta stamtąd wyszła. Podszedłem do niej.
- Hmm, Poeto? Alfo?
- Tak? - odpowiedziała.
- Czy coś się stało? To znaczy, wiem, że coś na pewno, ale co? - spytałem.
- Och. Darkness zasłabła. Yuki zdiagnozowała to jako brak snu i lekką depresję czy coś takiego... Nie wiem dokładnie, ale to chyba przez smutek, zdenerwowane czy coś takiego... - przerwała, po czym spojrzała na mnie. - Calu?
- Hm?
- Mógłbyś dotrzymać Darkness towarzystwa, dopóki nie dojdzie do siebie? - poprosiła.
- Tak, oczywiście, jak sobie życzysz.
- Będę ci wdzięczna. Do zobaczenia. - pożegnała się i odeszła.
Westchnąłem. Dotrzymanie komuś towarzystwa? Nie ma problemu... Tyle że, nie znałem Darkness za dobrze. No cóż, się zobaczy. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do jaskini. Po przejściu korytarza szybko rozejrzałem się po wnętrzu - było niewielkie, ale przytulne. Podszedłem do Yuki, Cato, Sky i Darkness. Chora suczka leżała na posłaniu z zamkniętymi oczami.
- Cześć wszystkim - szepnąłem, gdyż nie byłem pewny, czy Darkness śpi. - Poeta poprosiła mnie, bym dotrzymał towarzystwa Darkness dopóki jej się nie polepszy.
- Bardzo dobrze, Calu. - powiedziała Yuki. - Jednak będę musiała ją przenieść do medycznej części mojej jaskini, na obserwację.
- Nie ma problemu. - kiwnąłem głową.
- Mmm... Mógłby ktoś mi pomóc ją przetransportować...? - poprosiła Yuki
- Oczywiście, zrobię to. - zaoferował się Cato.
Po wyprawie do jaskini medyka, Cato i Sky odeszli. Niedługo później Yuki została wezwana do pomocy przy jakimś rannym psie. Zostałem z Darkness sam. Usiadłem naprzeciwko niej i popatrzyłem na nią. Miała ładną, gęstą, czarną sierść.
- Mógłbyś się tak nie gapić? - warknęła nagle Darkness.
- Cóż, wybacz, nie zauważyłem, że nie śpisz. - odparłem.
- No to, hm, wiedz, że nie.
- Spokojnie, Darkness. Poeta poprosiła mnie, bym ci dotrzymał towarzystwa. Na jakiś czas. Dopóki nie wyzdrowiejesz. - wyjaśniłem.
- Nie jestem chora.
- Mi powiedziano co innego. No i zresztą, jesteśmy w jaskini medyka.
- Och.
- Nie martw się, Darkness, nie potrwa to długo, tak myślę....
- Możesz mówić mi Darkie. A tak w ogóle, ty to...? - spytała.
- Callahan. W skrócie Cal. - przedstawiłem się.
<Darkness?> 

sobota, 23 kwietnia 2016

Od Zośki cd Poety

~ Dla niektórych warto.~zaśmiałem się. Mattu rozejrzał się nerwowo.
~ To ja was zostawię...~powiedział. Spojrzeliśmy na niego unosząc jedną bref do góry.
~ "On na serio tak myśli?"~pomyślałem. Dotknąłem miejsca na głowie gdzie była rana. Była zaszyta. Podniosłem się.
~ Ej, ej, ej... Musisz leżeć.~wręcz zawarczała Poeta.
~ Od kiedy się o mnie tak troszczysz?~zaśmiałem się. Miałem dobry humor, w sam raz do figli. Ona w odpowiedzi przewróciła oczami. Otrzepałem się z piachu.
~ Proponuje iść coś zjeść... Mattu, idziesz z nami ?~zapytałem widząc jak pies próbuje się wymknąć.
~ No pewnie !~zawołał pseudo radośnie.

<Poeta?>

Od Natanielle cd Connora

Zadowolona z siebie, zresztą jak zawsze spojrzałam na ciała psów. Tępe pchlarze. Mój wzrok jednak zatrzymał się na łapie Connora. Nie wyglądało to dobrze, a nawet przerażająco. 
~ Do wesela się zagoi...ale na pewno nie mojego...~wydałam z siebie dźwięk podobny do prychnięcia i chichotu jednocześnie. Jednak po chwili zapytałam.~ Możesz iść ?
~ Mogę. ~ chociaż miałam wrażenie, że trochę blefuje.
~ To idziemy...
~ Gdzie mnie ciągniesz?~zapytał.
~ Chyba nie będziemy tu siedzieć cały dzień, a poza tym trzeba coś z tą łapą zrobić, Rafik coś poradzi.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać i chwilę później znaleźliśmy się pod domem ów psa. Czarny owczarek siedział akurat na schodach przed domem i wylegiwał się w słońcu. Gdy tylko zobaczył nas, zerwał się na równe nogi. 
~ Co was tu sprowadza? ~zaszczekał, jakby taki widok był dla niego niecodzienny. 
~ To co widać...~ powiedziałam zaciskając zęby. Nie lubiłam gdy czarny pies prawił swoje mądrości, że te "nasze gangi" to głupota. Pies podszedł by obejrzeć łapę.
~ Niech zgadnę, znowu jakaś bójka? ~powiedział poirytowany.~ Naprawdę nie wiem, po co to wam?!
Już chciałam odpowiedzieć, pojechać jakimś mocnym tekstem, ale medyk przerwał mi.
~ To było pytanie retoryczne, Natanielle.

<Connor?>


Od Darkness

Zaskoczyła mnie postawa Cato. Nie wątpię w to, że byłby lub będzie dobrym ojcem, ale jak dla mnie to trochę nieodpowiedzialne decydować się na adopcję szczeniaka z marszu. Eh... co ja gadam. Przecież ja sama zostałam porzucona, zdana na łaskę losu. Powinnam zrozumieć i Cato i Sky. Może tylko ja jestem taka...hmm... zimna, bezduszna? Tak, to chyba właściwe określenie.. Nie mam instynktu, nie szaleję na punkcie szczeniąt.
Znaleźliśmy z Cato ciepłą i czystą jaskinię. Niezbyt dużą - dosłownie powiedziałabym, że jest... Mała. Ma swoisty "korytarz", który jest dość wąski. Po kilku krokach stoi się w jamie sypialnianej. Mamy jeszcze małe wgłębienie w skale służące nam za półkę na różności. Swoje prowizoryczne legowisko zrobiłam ze znalezionego worka w lesie. Zaczęło padać. Po chwili usłyszeliśmy pomrukiwania. Niedźwiedź? Wilki..? Nie, to pierwsza, wiosenna burza. Sky wystraszyła się i wtuliła się w Cato. Po chwili i Cato i Snow zasnęli.
Po deszczu wyszłam na zewnątrz. Było już ciemno, nieliczne chmury sunęły leniwie po niebie. Wpatrywałam się w srebrzystą tarczę księżyca. Zrobiło mi się w pewnym sensie smutno. Cato jako przybrany ojciec będzie miał teraz mniej czasu dla przyjaciół tak jak dawniej... Skończy się włóczenie całą noc po lesie, całodniowy wypad nad jezioro, wylegiwanie się cały dzień na słońcu... Teraz Sky będzie stała u niego na pierwszym miejscu, ja spadnę niżej. To smutne, że mój najlepszy przyjaciel, który jest dla mnie jak brat zacznie powoli zapominać o nas, o naszych przygodach... Trudno.. Może też powinnam się usamodzielnić? Co ja gadam. Byłam, jestem i będę wiecznym szczeniakiem. Co ja wiem o życiu normalnego psa? Nic. Czuję się taka zagubiona... jakby wyblakła. Cato pewnie niedługo znajdzie swoją wybrankę serca a ja? Mnie nikt nie zechce. Nie jestem ani piękna ani nie mam nadzwyczajnego charakteru. Zginę w samotności. I nikt nie zauważy, że czegoś, a raczej kogoś brakuje. Nie jestem już potrzebna. Nie mam celu. Żyję bez celu. Moim celem było zawsze bycie komuś potrzebnym. Dlatego pracowałam w straży, dlatego ratowałam ludzi i zwierzęta z opresji. Dlatego zostałam przy Cato, by nie czuł się samotny. Teraz ma kogoś innego, dzięki któremu nie jest samotny, jest potrzebny Sky. Sky pewnie pokocha go jak ojca. Ja jestem nikim. Pustką, która mnie otacza.
Siedziałam tak zahipnotyzowana w własnych przemyśleniach do bladego świtu. Łzy miałam w oczach, lecz zachowywały się jakby zamarzły, nie chciały spłynąć.
- A Ty co? Od kiedy tak wcześnie wstajesz, śpiochu? - Zapytał Cato uradowany od ucha do ucha.
- Ah... Nie spałam całą noc, źle się czułam...
- Coś Cię boli? Przeszło Ci?
- Już mi przeszło. Po prostu zrobiło mi się słabo... - Poczułam się strasznie okłamując Cato.
- Aha. W takim razie popilnuj Sky, a ja pójdę coś złapać na śniadanie.
- Ok.. Udanych łowów... - Powiedziałam przygnębionym głosem.
Czułam jakby świat wokół mnie zaczął wirować. Każdy dźwięk był dla mnie tak głośny, że nie mogłam usłyszeć własnych myśli. Poczułam przeszywający mnie ból i zimno. Nie widziałam nic. Wpadłam w panikę. Po zapachu trafiłam do jaskini i ułożyłam się na swoim legowisku. Czułam z każdym oddechem jak coraz bardziej wszystko mnie boli. Każdy oddech był dla mnie bólem. Po chwili nie słyszałam ani nie widziałam nic. Niby jestem odważna, nie boję się niczego, lecz teraz dostałam ataku paniki. Zamknęłam oczy i skuliłam się tak bardzo jak tylko mogłam. Obudził mnie Cato. Wtedy dopiero zaczął mi wracać słuch.
- Darkness prosiłem Cię! - Warknął rozzłoszczony.
- JA NIC NIE WIDZĘ!
- Nie rób z siebie ofiary, Darkie..
- Nie wierzysz mi? Dobra, fajnie wiedzieć...
- Ekhem, przepraszam bardzo, ale gdzie jest Sky?
- Tu jestem! - Powiedziała wesoło Sky wyskakując zza dużego kamienia.
- Następnym razem się rozejrzyj... Z tego co widzę to tylko ja jestem ślepa jak kret...
- Kłamiesz.... Powiedz mi, jakiego koloru jest ten kwiat?
Starałam się zwrócić do Cato, lecz po chwili usłyszałam głos Sky.
- Ona chyba na serio nie widzi....
- Darkie? Pytam się o coś?
- Gdzie jesteś?
- Za Tobą...
- Teraz mi wierzysz? Ja naprawdę nic nie widzę..
- Darkie... Przepraszam...
- Najpierw się upewnij co robisz, dobra? Nie zauważyłeś może tego, ale ostatnio krzywdzisz mnie. A jeśli tego nie robisz to zachowujesz się jakby mnie nie było. Ale niestety, wciąż tu jeszcze jestem..
- Czemu niestety?
- Tylko Ci przeszkadzam. Masz Sky, wszyscy dookoła Cię lubią.
- Nie wiedziałem, że taka jesteś...
- Jaka?
- Taka.. hmm... uczuciowa? Wrażliwa? Że potrzebujesz być potrzebna? Chyba nie umiem tego dobrze nazwać...
- Każdy potrzebuje być choć trochę zauważany... Zapomniałeś o mnie.
Cato zamilkł. Nie widziałam co teraz robi.
- Idę do Alfy zapytać o medyka. Ty tu zostań. A Ty, Sky idziesz ze mną.
- Ale po co?
- Ciocia Darkie nic nie widzi i nie ma jak Cię pilnować. I nie lubisz mnie, że nie chcesz ze mną iść?
- Aj, tato... Dobra, to chodźmy!
Zostałam sama. Jednak nie potrafię dobrze kłamać....

<Alfa któraś bądź medyk? Ktokolwiek..? ;_; >

Od Poety c.d Zośki

Kiedy Zośka spadł, pobiegłam do sfory po Mattu i razem szukaliśmy psa, po znalezieniu zanieśliśmy go do jaskini, Mattu znał się dość dobrze na medycynie, łatwo i zawsze trafnie rozpoznawał każdy stan. 
- Nic mu nie będzie. - Rzekł oglądając ciało psa. 
- To dobrze. - Uśmiechnęłam się. - Zdrowie zawsze jest najważniejsze. - Dodałam.
- Dlatego nie palisz. - Zaśmiał się Mattu. 
Spojrzałam na niego unosząc jedną brew do góry, fakt, nigdy nie chciałam palić, więc tego nie robiłam, szanowałam zdrowie, ale nie życie, życie było na tym ostatnim miejscu, czy życie, czy śmierć, bardziej zależało mi na drugiej, dlatego jakby Zośka umarł miałabym mocne wyrzuty sumienia, jak i towarzyszyła by mi złość, że nie zginęłam Ja... 
Pies wybudził się, siedziałam koło niego i lekko się zaśmiałam.
- Mocno żeś oberwał. - Powiedziałam lekko prychając.
<Zośka?>

Od Safi - Towarzysz

Biegłam przez polanę, a obok mnie Timon. Gdy dobiegliśmy do strumyka zanurzyłam pysk w wodzie. Szczeniaczek poszedł w moje ślady. Po chwili leżeliśmy pod drzewem. Gdy wstałam on także wstał.
-Posiedź tu-powiedziałam spokojnie.- Ja zaraz wrócę. Pójdę po coś do jedzenia.- mówiłam już powoli się oddalając- Timon? Co byś chciał zjeść?
-Zjeść? Ymmm... może... króliczka?
-Dobrze. Znajdę takiego największego!- rzuciłam jeszcze na koniec i zniknęłam w krzakach. Nos miałam przy ziemi. Węszył uważnie. Po dłuższym szukaniu złapałam trop. Poruszałam się szybko i bezszelestnie, aż dotarłam. Maleńka polaneczka w lesie. Po pokrytej śniegiem ziemi skakał zajączek. To nie królik, ale coś podobnego. Naprężyłam się i skoczyłam. Zwierze zostało uwięzione pod moimi łapami. Wtem obok mnie wylądował ptaszek. Maleńki i lekki. Do moich uszu doszły kroki. Po tym z krzaków coś wyskoczyło i złapało ptaka obok mnie.
-Obiadek.- mruknęło. Zakręciło dwa razy ogonem. W pewnym momencie zahaczył nim o mnie i mian mu zrzedła. Podniósł głowę i syknął głośno. Nie trudno się było domyślić iż to kot. Zaśmiałam się cicho po czym zagryzłam zająca pod moimi łapami.
-Co się tak spinasz?- spytałam się nadal syczącego kota.
-To ty nie zamierzasz mnie zjeść, albo coś w tym stylu?- odpowiedział mi męski głos.
-Nie jestem takim psem. Nie należę do stereotypów. Wolę się przyjaźnić z innymi niż zabijać.- mówiłam.
-A ten zając to co? Zawinił ci w czymś?- prychnął.
-Nie. Ale mam szczeniaka pod opieką. Ja osobiście jem głównie owoce na zimę mech i korę.- spokojnie odparłam. Chwyciłam obiad w zęby i ruszyłam dalej. Kot o dziwo podążył za mną. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. Gdy wróciłam na polanę przywitało mnie radosne szczekanie. Kocur wycofał się trochę. Położyłam na ziemi martwe zwierze i posunęłam je w kierunku Timona.
-Wsuwaj!- powiedziałam z uśmiechem- A ty się tak nie bój! Przecież on ci nic nie zrobi.- łapy zwierzaka zadrżały. Wyszedł zza krzaków i usiadł obok nas. Nie miał już ptaka w pysku. Widocznie uciekł mu kiedy zaczął na mnie syczeć.
-Głodny?- spytałam się go.
-Ja!?- oburzył się, jednak natychmiastowo mu przeszło- Trochę.
-Timuś podzielisz się?- spytałam mojego podopiecznego.
-Pewnie!- wyszarpał duży kawał mięs i rzucił kotu, machając ogonem. Z radością zabrał się za jedzenie reszty. Obydwoje cieszyli się i wcinali aż im się uszy trzęsły. Gdy skończyli kot podwinął pod siebie ogon i położył się. Timon również się położył. Obie istoty usnęły, ponieważ zaczęło się już robić ciemno. Ostrożnie położyłam moje szczenię na plecach, a kota wzięłam w pysk. Położyłam ich pod najbliższym drzewem. Sama sobie usiadłam i podniosłam głowę do góry. Nie potrafiłam spać, kiedy czułam że niebo jest bezchmurne i przygląda mi się z góry każda gwiazda. Około północy ze snu obudził się kot. Podszedł do mnie przycupnął obok mnie.
-Em. Słuchaj, bo ja chciałem...-zaczął jąkając się strasznie.
-Być moim towarzyszem?- zgadywałam.
-Em...Nie!...To znaczy... Tak- opuścił głowę.
-Żeby nim być musisz zdać test.- powiedziałam.
-Co?!
-Nie krzycz. Będzie prosty.- uspokoiłam go.
-Ok.
- To zaczynajmy. Trzy pytania. Pierwsze: Jak masz na imię?
-Na imię mam... ech... Zdolniacha.- fuknął.
-Nie lubisz go?
-Nie. Kojarzy mi się z moim poprzednim domem. Nazywać mnie można Zbój albo Łobuz.
-Heh. Wiek?
-Trzy lata.
-Podejście do szczeniąt?
-Spoko. Szczeniaki mi nie przeszkadzają.
-Zaliczyłeś. A teraz czas na drzemkę.- powiedziałam wstając. Podeszłam do malucha i położyłam się natychmiast zasypiając.

<przywódca?>

Od Demo c.d Safii

Zdziwiła mnie reakcja suczki. Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Coś jest nie tak. Na ziemie spadło kilka jej łez.
-P-powiedziałem oś nie tak?-Spytałem.
Nie wiem czemu, ale w tej chwili jestem lekko wystraszony.
-Ty...nie widzisz, prawda?-Spytałem.
W odpowiedzi tylko skinęła lekko głową. Podszedłem do niej.
-Nie płacz, proszę.-Powiedziałem.-Wiesz...znam dużo psów niewidomych. Pomogę ci.-Powiedziałem.
Próbowałem ją uspokoić, jednak łzy nadal jej leciały.
-Proszę, nie płacz.-Mówię błagalnie.-Takie śliczne suczki jak ty nie powinny płakać.-Powiedziałem.
Matko...co ja gadam??? Jednak...nie ważne. Safia się trochę uspokoiła.
-Jak chcesz mi pomóc? Wzroku nikt mi nie przywróci.-Chlipnęła.
-Nie jestem czarodziejem, ale wiem co może poprawić ci humor.-Powiedziałem.
-Co takiego?-Spytała.
"Spojrzała" na mnie swoimi wielkimi oczami.
-Chodź za mną.-Powiedziałem.
Ruszyłem przed siebie...
<Safia?> Sorka że krótkie :/ 

Od Connora C.D Poety

Chmury, wcześniej delikatne, o białym, miłym dla oka odcieniu, poczęły przybierać niepokojące barwy, współgrające z ciemnym kolorem nieba, z którego już po chwili lunął deszcz, który niczym stanowczy trzask z batu, wymusił na nas jeszcze większą prędkość. Kierowaliśmy się na polanę, gdzie przebywać miał Shay, chociaż z szczególną dbałością powinienem podkreślić słowo "miał", ponieważ tylko sam Dagda wie, gdzie tego włóczykija mogło ponieść tym razem. Kiedy jednak dotarliśmy na wyznaczone miejsce, zastygliśmy w jednej pozie, być może sparaliżowani lękiem. Rosły samiec, zapewne kundel, który zasilił szeregi naszych wrogów, trzymał mocno wiercącego się Shaya, jakby lada chwila chciał wyrządzić mu krzywdę. Obraz do złudzenia przypominający ten, jaki widziałem niegdyś w młodości, zaledwie parę minut przed tragedią.
- O! Poeta i Connor! Przepraszam, nie zauważyłem was - samiec zaśmiał się szyderczo i chociaż ja go nie znałem, moja towarzyszka doskonale znała jego tożsamość. - Tego szukacie? - łotr przyłożył powoli łapę do szyi szczeniaka, który od razu znieruchomiał. - Ech, kolejna, niewinna, malutka istota, która w przyszłości będzie zabijać dla dobra waszej sprawy. A może by tak oszczędzić mu tych cierpień? - samiec, czując się w tej chwili nietykalny, przejechał delikatnie po gardle Shaya, gdzie przepłynęła cienka strużka świeżej krwi.
- Zostaw go, albo... - wyrwałem się do przodu, chociaż było to dość ryzykowne i nie do końca mądre posunięcie.
- Albo co? I tak go zabiję, bo przyszedłem tu po zemstę, a nie żeby negocjować. Myślisz, że Trike... - nie zdążył skończyć, ponieważ skoczyłem w jego kierunku i powaliłem na ziemię, niczym młodą sadzonkę. - Zabijając mnie nic nie zdziałasz! - wychrypiał samiec czekając tylko, aż zadam mu ostateczny cios.
- W istocie - odparłem po czym wbiłem pazury w odsłonięty brzuch, wiercąc w nim powoli dziurę, aby pchlarz zapłacił swym cierpieniem za ból mego podopiecznego, którego Poeta przytulała do siebie nie pozwalając, aby jego oczy wyłapały widok śmierci. Samiec zacisnął mocno zęby po czym rzucił mi nienawistne spojrzenie; takie, które zawsze towarzyszy stworzeniu w agonii.
- Pożałujesz tego... Ty i... i reszta... członków... Trike niebawem złoży wam wizytę... - zarzęził, w pauzach plując krwią na boki, aby się nią nie udławić, chociaż taki zgon nastąpiłby o wiele szybciej, niż ten, który wybrałem mu ja.
- Śmierci, bądź łaskawa - wyrecytowałem po czym wyszarpałem swe pazury z jego ciała, żałując, że pies nie mógł już tego poczuć.

<Poeta?>

Od Connora C.D Natanielle

Rozlew krwi, czyli nieodłączny segment każdej bitwy, nie wtaczał na pysk Vinanti'ego triumfalnego uśmiechu, chociażby tego wymuszonego; z samej zasady. Ponieważ zawsze, gdy zabijał robił to z niepewnością, może i nawet lękiem, jakby skrócenie żywota bandyty nie było najdogodniejszym wyrokiem. Los jednak zrekompensował mu te wady silną wolą. Wolą, która pcha go ku tak haniebnym postępkom i chociaż na czas bitew wyłącza moralne myślenie, czyli przekleństwo każdego wojownika. Nie zdziwiłem się więc, gdy samiec pokręcił gniewnie łbem i obrał drogę powrotną, wymagając ode mnie tym samym wyrozumiałości, którą dotychczas okazywał mnie.
- Niechaj Elatha ma cię w swej opiece - rzucił na odchodne, jakbym już wbił komuś pazury pod żebra i ruszył wolnym krokiem przed siebie, chociaż nie udało mu się nikogo omamić, a ja doskonale wiedziałem, że zaraz, gdy zniknie za zakrętem, ruszy pędem w stronę pogranicza. Ruszyłem więc za Natanielle, która uparcie brnęła przed siebie u boku mając duże, utożsamiane z siłą, zwierze. Tygrys, chociaż od niedawna mieszkaniec sfory, nie zaskarbił sobie mego zaufania. Cóż się dziwić? Kto zdrowy na umyśle czułby się bezpiecznie w pobliżu nieznanego zwierza, który jest istną kupą mięśni z dodatkiem ostrych kłów i pazurów.
- Jesteś Connor, jak mniemam - zagaiła suczka, chociaż nie wyglądała na taką, co lubi tracić czas na zbędne formalności, czyli dociekanie się jak ktoś ma na imię.
- A Ty to zapewne Natanielle - stwierdziłem.
- W istocie.
Zapadła cisza. Od tego czasu byliśmy wspólnikami, towarzyszami misji, a nie dwójką psów, która zamierzała zmitrężyć cały dzień na paplaninę. Wówczas to mój wzrok zagubił się na jej ciele i chociaż nie miałem okazji przyjrzeć się jej z podobną dokładnością przedtem - wiedziałem, że i tak jest piękna. Dwukolorowe źrenice o bystrym wyrazie, które niejednokrotnie spotykałem u samic i ciemne futro pewnie wielu samcom mieszało w głowach. Jednak, zachowałem te fakty dla siebie, jak zresztą zwykłem postępować. Tygrysica, której najwyraźniej nie podobało się moje towarzystwo, lustrowała mnie nienawistnym spojrzeniem, jakby przeczuwała, iż mam złe intencje, chociaż nie miałbym na tyle dumy i odwagi, aby zaatakować właścicielkę tak nieprzewidywalnej istoty.
Do miasta dotarliśmy szybko, a gdy naszym oczom ukazały się zabudowania, Natanielle nakazała łagodnym tonem, żeby tygrys zawrócił na tereny sfory, ponieważ nie wiadomo jak ludzie mogę zareagować na jego widok. Wilki również nie były tam mile widziane, ale przy garstce szczęścia mogłem ujść za stuprocentowego przedstawiciela psiej rasy.
- Wiesz gdzie oni się znajdują?
- Są niczym szczury - panoszą się wszędzie - mruknęła samica, na co zza rogu wyszła czwórka, dorosłych psów, które dotychczas znałem jedynie z widzenia. Trójka z nich może i nie była sławna, ale Trike'a idącego na jej czele, znał chyba każdy szanujący się członek sfory.
- O! Kogo my tu mamy? Czyżbyście się zgubili? - zakpił kundel, który otoczony eskortą czuł się bezpieczniej w prawieniu obelg. Natanielle, w której zakipiała złość, postawiła pewny krok do przodu, jakby już chciała zatopić swe kły w karku pchlarza. - Niech się panienka nie denerwuje - kontynuował Trike widzący jak kładę suczce łapę na barku, aby powstrzymać ją od przedwczesnego ataku. Natanielle jednak, zepchnęła brutalnie moją kończynę i rzuciła się na zdezorientowanego samca. Ja również przystąpiłem do ataku, osłaniając przy tym samicę, która usilnie próbowała poharatać pysk Trike'a, chociaż ten był silniejszy i szybko odrzucił suczkę na bok. Zamiast jednak podjąć próbę dobicia przeciwnika, najzwyczajniej w świecie uciekł, zanim Natanielle zdążyła się pozbierać i odzyskać równowagę. Jeden z psów, którego dotychczas zajmowałem, ruszył ku samicy, która dzielnie ruszyła do walki. Pierwszego z napastników, czyli białego mieszańca, szybko wziąłem sprytem i powaliłem na ziemię fundując mu szybką śmierć poprzez przegryzienie tchawicy. Pies, pomimo tego, że jego spojrzenie zaszło już mgłą i wydawał się umierać w męczarniach, wbił kły w moją tylną łapę na co rozległ się przeraźliwy trzask gruchotanej kości i cichy syk, który z siebie wydobyłem. Odrzuciłem zbrukane posoką ciało na bok po czym skupiłem swój wzrok na drugim samcu, którego opuściła pewność siebie, kiedy to Trike zostawił go na polu walki. Można powiedzieć, że pies czekał jedynie na swoją kolej i z honorem pozwolił, abym zadał mu cios, chociaż z trudem przyszło mi pokonać palący ból. Kiedy samiec upadał na chodnik zarzęził cicho po czym zaczął zwijać się konwulsyjnie na podłożu, trzymając się kurczowo ziejącej rany na brzuchu. Oszczędziłem mu więc cierpienia i gdy tylko podniósł na mnie swe, niby nienawistne, niby żałosne, spojrzenie przejechałem pazurami po jego szyi na co z otwartego miejsca trysnęła obficie krew kończąc tym samym ostatnią fazę agonii. Natanielle również dopełniła dni swego napastnika, ale ona wyszła z tego starcia praktycznie bez szwanku i wyraźnie się zaniepokoiła widząc, jak podkulam złamana kończynę.

<Natanielle?>

czwartek, 21 kwietnia 2016

Od Safi c.d Demo

-Ja!? -oburzyłam się.- Powinnam zadać tobie to pytanie! Wszedłeś na nasze tereny bez słowa wyjaśnienia kim jesteś i po co przychodzisz i jeszcze się pytasz dlaczego cię gonimy?!- spytałam się. Nie mogłam zrozumieć jak można tak po prostu wejść na czyjeś tereny . Bez pytania...czy choćby wspominki kim się jest.
-Ok..ok. Jestem Demo. Teraz powiesz mi dlaczego mnie goniliście?- spytał. Właśnie miałam odpowiedzieć kiedy do moich uszu dobiegł stukot. Nasilał się coraz bardziej, pomimo iż był daleko. Zaniepokoiłam się, zapominając że jest ktoś obok mnie.
-Halo!- powiedział machając mi przed oczami łapą. Wariat. Jakby nie wiedział że jestem ślepa. Na moją głowę spadł kamyk. Maleńki kamyczek. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie co tak hałasuje w dali. Zerwałam się i powoli szłam wzdłuż wąskiej ścieżki. Uwielbiałam wspinaczki, ale nie w takich warunkach. Gdybym nie była mokra... Stanęłam nasłuchując. Wodospad kamieni był coraz bliżej.
-Idziesz?- spytałam niepewna czy pies podąża za mną.
-Tak. -odpowiedział.-A co? Hej zaczekaj!- krzyknął kiedy ruszyłam biegiem już po szerszej ścieżce. Na całe szczęście zdążyliśmy. Zaraz po tym jak zeszliśmy z ścieżki górskiej, stoczyła się po niej lawina skalna. Usiadłam sobie na trawie i rzekłam:
-Jestem Safia. Wybacz że wcześniej ci nie powiedziałam, ale... sam widziałeś.
-Tak. Widziałem- odrzekł mi.- To teraz kwestia tego czemu mnie goniliście?
-Postaw się na naszym miejscu. Na twój teren wchodzi wilk. Zupełnie ci obcy. Zastanawiasz się nad tym czy jest pozytywnie nastawiony. Pytasz się go co tu robi, a on odwarkuje ci odpowiedź i ucieka. Co byś zrobił?- spytałam na koniec, po czym wstałam i ruszyłam do domu. Nie byłam pewna czy on podążył za mną. Chociaż ślepota nie boli czasami chciałabym normalnie widzieć .
-W sumie to masz rację- odezwał się głos obok mnie.
-Poszedłeś za mną?- spytałam niepewna.
-Tak. Nie widziałaś. Ślepa jesteś czy co?- zadał mi pytanie. Jego ton nie brzmiał tak jakby chciał mnie urazić. Przecież nie wie, ale jednak... Zatrzymałam się i spuściłam głowę.
<Demo?>

środa, 20 kwietnia 2016

Od Zośki cd Poety

Zoe zaskoczyła mnie swoją chęcią do towarzyszeniu mi w poszukiwaniach. Przemierzałem podwórka w nadziei spotkania czarnego psa, ale nigdzie takiego nie było. W końcu zobaczyłem rudą suczkę z gangu smoków i ją zapytałem o drogę.
~ Rafik mieszka na podwórku przy przychodni weterynaryjnej, kilka kroków od domu Baddy'ego.
~ Dziękuję...
Łatwo trafiliśmy do domu Rafika i szybko załatwiłem swoje sprawy. Gdy wychodziłem zobaczyłem jak trzy psy otoczyły Poetę. Natychmiast wskoczyłem między nią a psy.
~ Co tu robisz, Desto ?!~ zawarczałem na dobermana.
~ Szukam syna... W porównaniu do Ciebie...
~ Będzie chciał to sam przyjdzie, nie chce się narzucać...
~ I nie przyjdzie... nie upilnowałeś go !
~ Chyba muszę Ci przypomnieć, że to ty go mi odebrałeś !
~ To nawet nie był twój biologiczny syn !
~ Wracaj do Trike, kundlu !
~ Wygnał mnie...
~ Jak przykro...~ zakpiłem.
Psy tylko się zaśmiały. Zaraz dwa psy rzuciły się na nas i nas związały. Pociągnęły nas w stronę lasu. Doszliśmy do małego jeziorka na skraju urwiska, który był połączony z wodospadem, który z kolei trafiał do szerokiej rzeki. Miejsce to leżało poza terenami sfory. Na małym jeziorku pływały dwa kajaki. Psy wepchneły nas do jednego i popchneły w stronę wodospadu. Prąd porwał nas w wodospad. Udało mi się rozwiązać swój sznur i suczki.
~ Skacz ! ~ krzyknąłem. Ale suczka była zbyt przestraszona, by zrobić cokolwiek. Mocno przytuliłem Poetę i nasz kajak uderzył o skały na dnie.  Mocno odepchnołem Poetę do góry, sam zaś zostałem przygnieciony kajakiem i walnąłem głową o skaliste dno, usłyszałem tylko krzyk.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Obudziłem się na brzegu. Nie znałem tej okolicy. Musiał mnie ponieść prąd wody, aż tu. Byłem bardzo słaby, więc ledwo podniosłem głowę, by poszukać Poety. Głowa bardzo mnie bolała, musiała być rozcięta. Nie dałem rady wstać. Postanowiłem więc poczekać. Gdzieś w oddali dostrzegłem sylwetki dwóch  psów, ale były rozmyte. Zamknąłem oczy.
<Poeta ?>

Od Surprise cd Flagtro



Nie ukrywam, że cała się trzęsłam przez emocje,a do tego ten mi tu ryczał. Nie wiem czy to był podstęp, ale wiedział jak mnie złamać, a do tego był uroczy gdy przepraszał, przez co zastanawiałam się czy mu odpuścić czy odegrać scenkę. Uspokoiłam się. W sumie to lubię gdy ktoś się o mnie martwi i troszczy, to daje poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnełam się.
~ Nie rycz, bo to zaraźliwe...~piwiedziałam, a pies zaśmiał się. ~ Chodź do wody, bo taki brudny to wstyd się pokazać...
Niedaleko był staw. Bez wahania wskoczyłam do wody, a Flagtro poszedł w moje ślady. Relaksacyjna kompiel, każdemu dobrze robi. Zanurkowałam. Obok mnie przepływały ryby, nagle coś zalśniło. Popłynęłam i złapałam to w zęby. Wyrzuciłam to na brzeg. Był to złoty wisiorek.
~ Co masz ? ~ zapytał Flagtro widząc znalezisko.
~ Nie wiem dokładnie, ale ten wisior należy do ludzi, a podobno ich tu od wieków nie było...~ zamyśliłam się. Po chwili nagle krzyknełam. ~ Myśliwi !
~ Co myśliwi ?
~ No, byli tu... Szukają pewnie zabójców, którzy zamordowali psy domowe...
~ Jesteś pewna ?
~ Tak !
<Flagtro ? Spoko, spoko c: >

Od Mattu c.d Asami

Spojrzałem na suczkę uważnie skupiając się na jej oczach, po czym swoje zamknąłem i uśmiechnąłem się.
- Sądzę że jesteś piękna a twój wzrok potrafi zwalić mnie z łap, ale prócz zewnętrznych cech, sądzę że jesteś inna, po prostu wyjątkowa, uwielbiam spędzać z Tobą czas, jesteś jedyną z którą tyle go spędzam, cóż nikt chyba by nie pomyślał, że pies samotnik będzie podzielał z kimkolwiek czas, a tu mnie zaskoczyłaś, bo polubiłem twoje towarzystwo. Sam nie wiem jak to określić, to jaka jesteś jest dla mnie pierwszą, niespotykaną rzeczą, takie coś nie zdarza się codziennie, nie ma dwóch jednakowych spojrzeń, słów, pocałunków, wszystko zdarza się pierwszy raz i pierwszym razem zostaje. - Powiedziałem po czym otworzyłem oczy.
Asami rozmyślała nad tym co powiedziałem, gdyż sama też zamknęła oczy, dotknąłem ją lekko łapą.
- To teraz twoja kolej, byłem szczery, od ciebie oczekuję tego samego. - Powiedziałem z lekkim wahaniem się.
<Asami?>

Od Poety c.d Connora

Głęboko westchnęłam rozglądając się po terenach podziwiając je. Spojrzałam niepewnym wzrokiem na Connora.
- Pamiętasz tę jaskinię w której byliśmy? - Zapytałam.
- Pamiętam. - Odpowiedział.
- Tam się urodziłam, ta sfora miała być mojej mamy, ale ona nie chciała niczego, żyła po swojemu i nie chciała mnie, nas, moje rodzeństwo nie przeżyło jak nas wywaliła a mnie znalazła tak jak ci opowiadałam ta dziewczyna. Po czasie tu dotarłam i tak spędzam resztę mojego życia. - Wyjaśniłam.
- Masz gust. - Zaśmiał się pies.
- Rzekomo się z tobą zgodzę. - Odparłam lekkim śmiechem.
Spojrzałam na niebo, w tym samym czasie na moim pysku wylądowała kropla deszczu, a chmury zaczynały się stawać coraz bardziej gęste i ponure, mimo to było ciepło, wręcz duszno.
- Czeka nas burze. - Mruknęłam.
- Boisz się? - Zapytał nie tracąc uśmiechu pies.
- A Ty? - Odpowiedziawszy pytaniem poszłam do przodu, w stronę łąki po czym zawołałam psa. - Chodźmy po Shay'a, chyba że chcesz żeby go piorun trafił. - Krzyknęłam.
<Connor? >

Od Poety c.d Zośki

Spojrzałam kątem oka na psa, spuściłam głowę i zaprzeczyłam kręcąc głową. 
Pies westchnął po czym powoli zaczął iść przed siebie, podbiegłam do niego i lekko uśmiechnęłam się.
- Idę z Tobą. - Powiedziałam.
Pies zrobił zdziwioną minę po czym cofnął się o jeden krok. 
- Muszę wszystko znieść. Mogę wszystko znieść. - Powiedziałam do niego wymuszając lekki uśmiech. 
Dorównaliśmy oboje swój krok i zaczęliśmy szukać, widać było po nim że się martwi, miał kogoś na kim mu zależało, chciał znaleźć swoje szczęście, więc go szukał, kiedy to tracił, mógł być to moment, tak jak mój moment z... Eh, nie wracajmy do przeszłości, najczęściej to te małe rzeczy zamieniamy w szczęście, dowody tu są niepotrzebne, bo chyba każdy z nas ma małe szczęście, poczucie go w kimś. Szliśmy w milczeniu, zamyśleni i wpatrzeni w odległą przestrzeń.
<Zośka?>

Od Flagtro c.d Surprise

Nie! Nie mogłem pozwolić by zabrali Suprise.
- Niech was szlag! - krzyknąłem rozjuszony. Te jednak tylko się szyderczo zaśmiały.
Widziałem jak trzy inne zabierały suczkę, która i tak walczyła dzielnie.
Ale co z tego skoro zakłuli ją w łańcuchy. To wszystko była moja wina. Gdybym trzymał
język za zębami i nie proponował jej tej małej zemsty, to by się tak wszystko nie skończyło.
Nie mogłem pozwolić by coś jej zrobili. Przecież każdy ma swoje granice. Suprise też.
Nie mogłem już dłużej tego tolerować.
- Walcie się! - krzyknąłem i jednym szybkim ruchem, rozdarłem gardło jednemu z psów. Mój pysk i zęby, ociekały
krwią a na języku czułem jej metaliczny smak. Duży pies stał, ale cały dygotał. Z gardła zamiast warczenia wydobywał
się tylko zwykłe żałosne krztuszenie i to krwią. Po chwili jego oczy zaszły szarą mgiełką i upadł, więcej już nie wstając.
Drugi zaś patrzył na swojego kompana. Nie miałem zamiaru się nad nim litować. Wskoczyłem mu n kar, i silnym ruchem szczęki
przegryzłem kręgosłup i rozszarpałem cały kark. Padł martwy. Wyglądałem makabrycznie, cały w krwi. Moja sierść był cała przez nią
posklejana. Nie przejmując się moim wyglądem szybko ruszyłem za zapachem tamtych trzech psów i Suprise.
Nie trzeba było długo szukać. Szybko zająłem się strażnikami, wchodząc do jaskini lwa. Teraz gdy byłem w środku, dostrzegłem ja Baddy,
skoczył na suczkę, zakutą w kajdany. Ta wykonała unik, lecz mało to dawało przez łańcuchy. Usłyszałem jej zduszony pisk, gdy jego kły ją dosięgły.
Mimo to nie przestawała na niego warczeć.
- Zostaw ją! - krzyknąłem na całą jaskinie. Kilka set par oczu, patrzyło się na mnie, na psa całego we krwi i ze wściekłością w oczach.
Dostrzegłem jak szare oczy Suprise, patrzyły na mnie ze zdziwieniem ale i lekkim przerażeniem przez mój wygląd.
Baddy, lekko przestraszony moim wyglądem i postawą, odsuną się od suczki. Szybko do niej poskoczyłem i zdjąłem ciążące na jej karku,
ciężkie łańcuchy. Byłem silniejszy i większy od Baddy'ego, dla tego mnie nie atakował. Jedyne o zrobił to patrzył się na mnie
morderczym wzrokiem.
- Choć Suprise - powiedziałem spokojnym tonem głosu, co się teraz kłóciło z moim wyglądem.
Szybko wyszliśmy z jaskini. O dziwo Baddy nikogo za nami nie posłał. Gdy byliśmy już daleko od jakimi i na terenach naszej sfory, zatrzymałem się.
Spuściłem głowę, patrząc na ziemie. Poczułem na sobie zmieszany wzrok suczki. Czułem jak do moich oczu, cisną się łzy.
Po chwili jedna spadła na ziemie a po tym wydusiłem z siebie.
- Przepraszam...przepraszam, że ich nie powstrzymałem - powiedziałem po chwili, załamanym głosem.

Suprise? Przepraszam, że tak długo czekałaś ;-;

Od Asami c.d Mattu

Spojrzałam na Mattu, który siedział teraz wysoko w koronie drzew. Drzewo było bardzo rozgałęzione, więc łatwo było na nie wejść. Wykonałam parę skoków i po chwili także siedziałam na jednej z grubych gałęzi razem z psem. Drzewo okazało się wystarczająco wysokie, by dostrzec miasto ludzi jak i szczyty gór, za nim. Tam już nie leżały nasze tereny. Mijały minuty, i nadal milczeliśmy. Nie była to cisza, która była niezręczna. Cisza, panowała, gdyż chyba żadne z nas nie miało potrzeby by rozmawiać. Po prostu siedzieliśmy i obserwowaliśmy migające, kolorowe lampy miasta i świecące gwiazdy na niebie, które za wszelką cenę chciały być jaśniejsze od sztucznych świateł na dole. Od czasu do czasu, można było usłyszeć śpiew nocnych ptaków lub i brzęczenie irytującego komara. Mattu, patrzył się swoimi złotymi oczami, w stronę miasta. Zawsze patrzył się na mnie ciepło i miło, lecz nie byłam pewna czy naprawdę mnie lubi lub czy po prostu znosi moją obecność bo tak nakazuje mu sumiennie.
- Mattu... - powiedziałam, przed siebie w powietrze, lecz było to skierowane do psa siedzącego obok. Ten odwrócił pysk w moją stronę, czekając co powiem. Pierwszy raz, zadałam kiedykolwiek takie pytanie.
- Co o mnie sądzisz? - zapytałam, patrząc z ukosa nie niego swoim piwnymi oczami, w których odbijał się blask świateł z miasta.

Mattu? Przepraszam, że tak długo czekałeś, jak i jest takie krótkie ale wena mnie opuściła ;_;

wtorek, 19 kwietnia 2016

Od Connora C.D Poety

Shay, dotychczas spokojnie przysłuchujący się rozmowie, uniósł ku mnie swe spojrzenie, które było na tyle wymowne, abym pojął jego ukryty przekaz, zanim szczeniak raczył mi go wyjaśnić.
- Mogę iść na polanę? - spytał cicho, jakby okalał nas tłum innych, wścibskich istot.
- Etiam - skinąłem łbem, a szczeniak, który najwyraźniej chciał się popisać zdobytymi umiejętnościami, wyrecytował z dumą:
- Gratias agimus tibi.
Kiedy dojrzał na mym pysku wyraźny cień uśmiechu, czyli nagrodę za pamięć, odwrócił się przodem do Alfy i pożegnał ją z należytą kulturą, po czym ruszył biegiem przed siebie. Odprowadziłem go wzrokiem, aby mieć pewność, że nie przewróci się w połowie drogi, ni nie spotka go nic złego, chociaż gdy zniknął za najbliższym zakrętem, ogarnęła mnie nagła niepewność.
- Spacer? - zaproponowałem ostatecznie.
- Chętnie.
Szybko obraliśmy drogę przez leśną ścieżkę wzdłuż, której wznosiły się majestatyczne drzewa w cieniu których, byliśmy zaledwie robakami. Patrzyłem się na ich korony, jak pod wpływem silnego uroku, dopóki z transu nie wyrwał mnie głos Poety:
- Podoba ci się tutaj?
- Tak. Nawet bardzo - odparłem z uśmiechem wspominając te wszystkie, spokojne miejsca na granicy, gdzie mogłem przebywać do woli i cieszyć swe oko pięknymi widokami. - To Ty znalazłaś te tereny, czy przejęłaś je po kimś? - spytałem bez dłuższej chwili namysłu, co nie dało pożądanego efektu.

<Poeta? Wenus brakus>

Od Zośki c.d Poety

Wiatr delikatnie wiał porywając sierść Poety. Czułem się nie pewnie i ulegle przy niej. Po prostu cieszyłem wzrok jej widokiem puki mogłem... A może nie powinienem już teraz ? Życie jest zagadką, nie wiadomo co przyniesie los, choć czasem chciałbym wiedzieć. Coś mnie ścisneło i to mocno...
~ Śpisz, czy co !?~ zdenerwowała się Poeta, czekając na odpowiedź.
~ Wole śnić, niż wiedzieć, że ta rzeczywistość padnie...
~ A Ci co ?
~ Nic... Chcę po prostu skorzystać z wszystkiego z czego mogę i puki mogę to robić...
Poeta kompletnie mnie nie rozumiała, ale może to dobrze, niech może tak zostanie...kur*a znowu mnie ścisneło w żołądku...
~Wyglądasz blado...
~ Od urodzenia jestem biały...
~ Bez żartów, co ci ?
~ Nic, nic...~ natychmiast podniosłem się i truchtem pobiegłem do strumyka by się napić.
~ Umiesz dochować tajemnicy ?
~ Tak myślę...
~ Potrzebuje insuliny... Dokładnie jutro kończą mi się zapasy... Pomożesz mi znaleść Rafika ?~ Spojrzałem na nią. Nie wydawała się zachwycona tym pomysłem. ~To przynajmniej może wiesz gdzie on przebywa ?
<Poeta ?>

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Od Natanielle c.d Connora

~Uważaj na słowa, bo twój ogon zostanie wepchnięty głęboko do gardła, a jego mały koniuszek będzie widać Ci w odbycie !~ Lysandre zawarczała ostrzegawczo.
~ Ciii...~ szepnęłam uspokajająco i zwróciłam się do psa. ~ W jakiej sprawie do mnie przybywasz ?
~ Skąd masz tego tygrysa ?
~ "Ten tygrys" od niedawna ma imię ! ~ zawarczała znów kocica. Przewróciłam oczami.
~ Przemyt... Wieźli ją do zoo czy gdzie tam... A cul z tym, ważne, że jest tu, a nie tam...
Biały pies oglądał czarnego tygrysa ze zdziwieniem, a ja starałam się zachować spokój.
~ Dlaczego ona jest czarna ? ~ zapytał w końcu.
~ Matka natura była po niezłych ziółkach... ~ zaśmiała się Lysa, jakby zapomniała o swoim gniewie.
~ Genetyka...~ westchnełam, patrząc na przyjaciółkę jakby coś w nią strzeliło. Nagle zwróciłam się do psa gdyby nigdy nic, by zaprzestać tej krępującej ciszy.
~ Musimy iść !
~ Po co ?
~ Chyba nie będziemy się opi*rdalać, tylko zajmiemy się brudną robotą, im mniej tej plagi tym lepiej... Idziemy !~ natychmiast zmieniłam wyraz pyska ze spokojnego na zdenerwowany i po prostu odwróciłam się w stronę miasta. "Gangi, idę do was !" ~ zaśmiałam się do siebie.
<Connor ? Trochę "na szybko" >

Od Poety c.d Connora

Rano wstajesz, przeciągasz się, masz wrażenie że ta historia się powtarza, nie możesz się poddać bo boisz się zawieźć, patrz na innych tak jak chwilowo na siebie w odbiciu, ile słów pustych słyszały twoje uszy? I to uczucie jak uświadamiasz sobie, jak bardzo byłeś, bądź byłaś głupi lub głupia, niektórzy, wskaż mi kto ma jeszcze czyste serce... Wychodząc z jaskini widzę kilka kałuż, moje łapy delikatnie wchodzą i wychodzą z nich zostawiając wodny ślad na sierści stającej się przemoczoną i pachnącą deszczówką. Skutki mojej działalności są niezbędne do życia, wszystko co się działo oddziałuje na to kim jestem. Idąc potknęłam się i wpadłam do kałuży, znów podniosłam się, bo nauczyłam się jednego, od dzieci i szczeniaków, które od razu się podnoszą.
Idąc ścieżką ujrzałam Connora z Shay'em, podeszłam do psów, nim zdążyłam się uśmiechnąć Connor się odezwał.
- Witaj.
- Witaj, jak tam Shay? Wszystkie rany się zagoiły? - Odpowiedziałam szybko do Connora po czym wzrok i skupienie uwagi skierowałam na Shay'a.
- Wszystkie rany zniknęły. - Uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech, który wydawał się ciepły i z troską, tak naprawdę moja głowa była pełna rozmyśleń. Wzrok przekierowałam na Connora dając my sygnał, że mam ochotę się gdzieś przejść.
<Connor?>

Od Connora C.D Natanielle

(...)
- Ratonhnhaké:ton! - głos Vinanti'ego, teraz cichy i tłumiony przez świergot ptactwa, z trudem przedostawał się przez solidnie splecione konary, a sama postać wydawała się już tylko konturami psiej sylwetki majaczącej wśród zarośli. - Złaź jeśli pieprzony żywot ci jeszcze miły! - trudno było utożsamić tą wypowiedź z groźbą, zwłaszcza, że Vinanti od zawsze cechował się wulgarnym językiem. Jednak, przeplatanie nieprzyzwoitych słów przez dialogi wcale nie czyniło z niego prostaka; jest zbyt inteligentny, aby wyzwać go od stworzeń takowego pokroju. Wracając, wspinałem się coraz wolniej, ponieważ gałęzie, wcześniej grube i stabilne, nie były już w stanie utrzymać ciężaru mego ciała, chociaż nieskromnie wtrącę, iż jestem posiadaczem wręcz idealnej wagi. Tak więc, droga do celu poczęła mi się dłużyć i Bogu dzięki za to, że Vinanti milczał, ponieważ każdy, nieprzemyślany ruch mógłby mnie posłać na glebę, a wtedy o skręcony kark obwiniać bym mógł jedynie samego siebie. Cel uświęca środki, pokrzepiłem się w duchu, wbijając pazury głębiej w suchą korę, której kawałek upadł na ziemię po drodze napotykając grzbiet samca.
- Jesteś szalony!
- Zdecydowanie wolę określenie nieszablonowy - odparłem z satysfakcją, już świadom swego triumfu, chociaż gałąź do której uparcie dążyłem dopiero co wyłaniała się z burzy liści. Odchyliłem swój łeb nieco do tyłu - nie mogłem się powstrzymać od zachwytu, a me ciało wnet wypełniło miłe podniecenie. Wszakże, obcowałem ze śmiercią. Wiatr, teraz chłodny, uderzał z głośnym gwizdem w mój bok, zupełnie, jakby chciał się pozbyć natręta, który pomimo tylu przeszkód, dotarł aż do samej korony i zgarnął bez pytania nagrodę - podziwianie przepięknych widoków, które do dziś przeznaczone były jedynie dla władców przestworzy.
- Ratonhnhaké:ton! - aby upewnić się czy nadal żyję, Vinanti wydał z siebie jeszcze parę, słabszych nawoływać. Widocznie, zaniepokoiło go to, że zamarłem w bezruchu, ale niech mnie kleszcze oblezą, jeśli mój towarzysz nie zareagowałby tak samo! Cały ten spokój, który panował wówczas na wysokościach, został zmącony przez nagły ryk płoszący ptactwo, które zerwało się nagle do lotu i w dużej grupie przeniosło się na drugie drzewo. Zaś ja obruszyłem się, jakby ukłuty z nagła szpilką walcząc przy tym zaciekle z równowagą, która w parze ze zwinnością, chciała ze mnie ulecieć. To nie mógł być niedźwiedź, stwierdziłem ze zgrozą, ponieważ ten ryk brzmiał, niczym ten, który słyszałem niegdyś w mieście, kiedy to dwunogi rozłożyły wielki namiot i poczęły wypuszczać z klatek olbrzymie istoty. - Tygrys! - samiec mnie uprzedził. Niebezpiecznie oderwałem swój brzuch od pnia i zacząłem wypatrywać intruza, chociaż rozsądek mi podpowiadał, iż tak wielki zwierz nie dostał się tu przypadkiem. Z żalem zszedłem na dół i nie kryłem goryczy, chociaż Vinanti i tak puścił mimo oczu moje 'widzi mi się' i zarządził zwiady, aby na własne ślepia ujrzeć prawdziwego, masywnego tygrysa, jeśli słuch nas nie oszukał. Ruszyłem więc przodem, a ryk zwierza znów przeszył mnie na wylot, niczym pędzące ku moim plecom strzała. Jedynie Vinanti badał drogę beznamiętnym spojrzeniem i wydawał się być spokojny, chociaż zupełnie przed chwilą kipiał ze złości i tylko czekał na to, aż noga mi się powinie. W końcu dotarliśmy na niewielką polanę, gdzie jak gdyby nigdy nic, przechodził się tygrys, a wraz z nim Natanielle - samica, którą znałem jedynie z imienia. Nie wiedziałem czy to jej sprawa, czy Poeta w ogóle na to zezwoliła, ale postanowiłem rozważyć te pytania w sercu i nie dzielić się nimi nawet z towarzyszem, który stał obok mnie kompletnie zdekoncentrowany.
- Ładny tygrys - rzuciłem, jak zwykle, dość arogancko, a suka odwróciła się do mnie przodem, najwyraźniej zniesmaczona obecnością nieznanego.

<Natanielle?>

niedziela, 17 kwietnia 2016

Od Natanielle - Towarzysz

Nastał nowy dzień słońce prażyło w grzbiet. Taka piękna pogoda, wiev grzechem było by nie skorzystać z wyprawy do miasta. Natanielle miała tam coś na wzór siłowni w piwnicy i tm ćwiczyła walkę. Tym razem nie poszła tam prosto jak zawsze, ale zatrzymało ją zbiegowisko ludzi. Pękła opona w samochodzie, a ludzie tylko wypatrywali czy nie idzie policja. No tak... przemyt. Natanielle zawsze miała ochotę by dokuczać ludziom, ale tym razem coś ją ciągnęło w innym kierunku, a dokładnie do ogromnej przyczepy z której dochodziły dziwne odgłosy. Suczka długo się nie zastanawiała, musiała tam zajrzeć. Otworzyła drzwiczki i ujrzała wielką klatkę, a w niej walczącego ze wszystkim co się dało, wściekle tygrysa. Zwierzę było prawie całe czarne, ale miało białe odznaczenia i złote oczy. Nat otworzyła klatkę, a tygrysica spojrzała na nią niepewnie. Natanielle wiedziała, że kot może ją pożreć, ale nie mogła patrzeć jak te zwierze się męczyło.
~ Jestem twoją dłużniczką...~ powiedziała tygrysica.~ Co mam robić?
~ Nic...albo...chcę byś towarzyszyła mi przez całe moje życie...
~ Dlaczego ?!
~ Bo przypominasz mi Neekele...mojego duchowego przewodnika...
~ W sumie to mogłabym się zgodzić, ale zapewnisz mi tereny do polowania i ochronę przed ludźmi !
~ Zgoda ! Jak Cię zwą ?
~ 1888888...
~ To będziesz od dzisiaj...Lysandre.
~ Ujdzie, a lepsze niż numer...
Suczka zaskoczyła z wozu i popędziła w las, a za nią tygrys. Ogromna Lysa wzbudziła u innych psów strach gdy chciała ich atakować, ale Nat surowo jej tego zabroniła. Psy dowiedziały się o zakazie i zaakceptowały innego członka załogi, ale Lysandre i tak ich nienawidziła, ale zaprzyjaźniła się z Nat. I tu przysłowie " Z jakim przebywasz, takim się stajesz" sprawdziło się.
<Ktoś odpisze !?>

sobota, 16 kwietnia 2016

Od Connora C.D Poety

Moja łapa, niemalże bezszelestnie oderwana od podłoża, spoczęła łagodnie na ramieniu samicy, która czując ciepły, acz ostrożny dotyk, wrzuciła na swój pyszczek coś na wzór bladego uśmiechu. Najwyraźniej, odebrała ten gest jako przyjazną próbę dodania otuchy i wyczuła, iż postąpiłem intuicyjnie.
- Wygląda na to, że mamy podobną przeszłość... - westchnąłem, niby z żalem, niby z ironią, po czym postawiłem łapę twardo na ziemi, jakby lada chwila grunt miał się pode mną osunąć.
- A jacy byli twoi? - spytała Poeta, chociaż jej wypowiedź nie zabrzmiała już tak śmiało jak poprzednie.
- Cóż, znałem tylko matkę. Ojciec nigdy się mną nie interesował - odparłem, jak zwykle, krótko i zwięźle. - Ściemnia się. Wybacz mi, ale będę się już zbierał - dodałem nieco nienaturalnie, nerwowo, po czym wstałem, otrzepałem się bezceremonialnie i ruszyłem energicznie przed siebie, a bynajmniej chciałem, żeby mój krok wyglądał w miarę żwawo. Szybko udało mi się dojść do swej jaskini, gdzie (o dziwo) zastałem Shaya, który z myszą polną w pysku wypiął dumnie pierś, jakby oczekiwał właśnie pochwały.
- Sam upolowałem - zagaił zaciskając swe kiełki na drobnym ciałku ssaka, łamiąc mu przy tym kilka kości o czym zaświadczyć mógł nieprzyjemny zgrzyt. Ja jednak nie odpowiedziałem i położyłem się w kącie mieszkania, aby ukryć się w jego mroku. - Ładna ta Poeta, nie? - szczeniak zostawił na chwilę swą zdobycz i usiadł obok mnie.
- Nie mogę zaprzeczyć - odpowiedziałem beznamiętnie odwróciwszy się na drugi bok, chociaż wątpiłem, iż Shay da za wygraną i uda się na spoczynek bez uprzedniego sprowokowania mnie. Szczeniak, kiedy to zapadła cisza, postanowił wgramolić się na mnie i właśnie tam zwinąć się w kłębek.
- Dobranoc - szepnął mi do ucha po czym odgarnął lekko sierść, która łaskotała go w nos.

<Poeta?>

Od Demo - Towarzysz

Przechodziłem przez miasto w towarzystwie mej podopiecznej, White Demon. Właśnie mijaliśmy dziwne miejsce. Stał tam wielki namiot i ludzie się tam pchali. Wziąłem Angel do pyska i wyniosłem z tego zbiegowiska ludzi. Nagle między kartonami wyrzuconymi z cyrku zobaczyłem coś białego. Postawiłem Angel na ziemię i zacząłem warczeć. Biała postać wyszła z kartonu. Był to ptak. Uspokoiłem się i spytałem:
-Kim jesteś?
-Ja?-Spytała.
-Tak.-Odpowiedziałem.
-N...nazywam się Fleur blanche Feu éternel.-Powiedziała.
-Co?-Spytała Angel.
-Czyli w tłumaczeniu Biały Kwiat Wiecznego Ognia.-Wyjaśniła.
Nastała chwila ciszy, którą przerwała (pytaniem) Kwiat.
-Kim jesteście?
-Ja to Demo, a to moja podopieczna White Demon. Jednak mówię jej po prostu Angel.-Powiedziałem.
-Aaha... Szukasz towarzysza?-Spytała.
-Em... Czemu nie? Jednak czemu pytasz?-Spytałem.
-Domyśl się.-Powiedziała.
-Jeżeli chcesz to możesz być mym towarzyszem.-Powiedziałem.
-Yey!-Krzyknęła.
Nagle z cyrku wybiegł jakiś facet z biczem w ręku.
-Tu jest!-Krzyknął.
Złapałem Angel do pyska, a Kwiat wskoczyła mi na grzbiet. Ruszyłem biegiem, ale pomimo tego dostałem jeden cios batem. Jednakże udało mi się uciec. Odbiegłem dobry kilometr od Miasta Ludzi. Zatrzymałem się na łące. Teraz mam i podopieczna, i towarzysza. Czy może być lepiej? Tak, ale o tym kiedy indziej...
<KONIEC!>

Nowe!

Przekroczyliśmy liczbę stu postów, z dłuższym rozmyślaniem postanowiłam dodać dwie nowe zakładki, które były zaproponowane w Waszych Pomysłach, zakładkami tymi są "18+" oraz "Towarzysze". Od teraz każdy z psów może pisać opowiadanie powyżej normy (XD) i mieć swojego własnego towarzysza! Chcąc dodać towarzysza trzeba napisać opowiadanie tytułując je "Towarzysz", dodatkowo pojawią się punkty w regulaminie dotyczące towarzyszy.
~ Zoe

piątek, 15 kwietnia 2016

Od Zośki c.d Poety

Westchnąłem. Bywa, że wręcz na siłę chcę kogoś znać, a zamiast iść ze znajomością do przodu, to cofam się. Nerwowo ziewnąłem. Poeta chyba wychwyciła niepokuj.
~ A ty co taki nerwowy ?~ zapytała.
~ Cały czas myślę o tych mlauchach... Bardzo przypominają mi mojego syna, to znaczy nie mojego...ale kochałem go jakby był mój...
~ Na pewno znajdą domy...
~ Tak...
~ Nie jesz ?~ zdziwiła się.
~ Jakoś nie jestem głodny..
Wstałem i powoli wszedłem w las. Gdy odchodziłem zobaczyłem jak znajomy mi tylko z widzenia biały wilko-pies podchodzi do Poety. Widziałem go z nią coraz częściej. Znowu cieżko westchnąłem. Po kilku krokach spojrzałem w kałużę wody. Chudy, nakrapiany pies, nie urodziwy, nie najsilniejszy, a do tego z atakami agresji przy mordowaniu innych psów i zazdrością ogarnięte serce. Takie dziwne i jeb.ane życie. W swojej jaskini spedziłem samotnie dobre pięć dni, układając sobie w głowie wszystkie sprawy. Po pierwsze, maluchom trzeba znaleźć domy, po drugie, znaleźć syna, po trzecie, zdobyć insulinę i leki uspokajające, a potem bronić sfory. Z tego co wiem, Natanielle gdzieś ćwiczy kung-fu więc może jak się z nią dogadam to trochę mnie nauczy. Zoe zajrzała któregoś dnia do mojej jaskini myśli.
~ A ty co ?!
~ O ktoś się za mną stęsknił, nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę...~ uśmiechnąłem się.
<Poeta?>

Maxwell vel Shadow Hunter!


Nowy członek sfory!
~~**Maxwell**~~
Black German Shepherd: Imię: Nazwano go po prostu Maxwell, mówiono 

zazwyczaj Max, lecz jego prawdziwe i pełne imię jest dla wszystkich tajemnicą. Pies nikomu nie zdradził swojego pełnego przydomku, przez wielką urazę do przeszłości i osoby, która mu go nadała. Miał również wiele przezwisk, które, razem z osobami, które mu je nadały, wyginęły, zniknęły jak ziarnko piachu w morzu.
Pseudonim: Zazwyczaj jego właściciele skracali to imię, wołając na niego Max, lecz istniało jeszcze co najmniej kilkanaście przezwisk, o których nikt prócz niego nie wie, jak na przykład Blackwell, Black, Well, Dark Black.
Płeć: Pies z krwi i kości, o czym świadczy już samo imię, nieprawdaż?
Wiek: Odkąd stracił swoich właścicieli, sam już nie wie, ile ma lat. Nikt nigdy tego nie liczył, lecz ja, jako narrator powiem wam, że z pewnością ma za sobą już 3 lata.
Charakter: Maxwell jest psem, którego nie sposób opisać w kilku zdaniach. O czym należy powiedzieć najpierw, jest on zazwyczaj pesymistą, czy realistą, niż optymistą. Wiecznie jego wyraz pyska jest smutny, przygnębiony, zupełnie bez życia, jednak nie okazuje tego w towarzystwie. Nie chce nikomu opowiadać o swojej historii, więc udaje, że jest normalny. Pies o dwóch twarzach, jednej udawanej - drugiej prawdziwej. Może zaczniemy od tej prawdziwej. Hm, przez stracenie swojej rodziny przeżył największą życiową traumę, stracił energię do życia, już niczym się nie cieszy. Wiecznie przygnębiony, jego oczy wyrażają również to, co czuje - strach. Tak, strach. Boi się przyszłości, tego co nadejdzie. Tylko zgrywa odważnego, pewnego siebie, lecz w głębi duszy cały czas się boi. Nigdy nie rzuca słów na wiatr, jego odpowiedzi zazwyczaj są mądre i przemyślane. Z nikim się nie kłóci, ani nikogo nie obraża. Zazwyczaj stara się pomagać, gdy ktoś jest w potrzebie, jednak nie potrafi nikomu współczuć. Prawie nie okazuje żadnych uczuć, bo nikt go tego nie nauczył. Wykazuje jedynie smutek, a radość, śmiech, czy zwyczajny uśmiech jest rzadkim zjawiskiem, które wymusza, nigdy nie uśmiecha się szczerze. Jeśli powierzy się mu jakieś zadanie - wykonuje je jak najstaranniej, nie robi czegoś na ''odwal się''. Jak już mówiłam, aby nikt nie pytał go o to, dlaczego jest smutny, co mu jest itd. - udaje normalnego psa, co sprawia mu czasem dużą trudność. Jest opanowany i spokojny, nie wdaje się w kłótnie, a jeśli tak, ma zawsze sensowne argumenty, lecz nie krzyczy, robi to w sposób... normalny? Jeśli się przełamie i w końcu komuś zaufa, jest wierny i nie w stanie zdradzić czyjejś tajemnicy, czy kogoś zdradzić. Nie przejmuje się krytyką na jego temat.
Motto: ''Nigdy nie byłem bardziej wściekły.
Co innego, jeśli zaatakuje cię ten, kogo nienawidzisz.
Ale to nie było tak.
Taki rodzaj bólu mogą ci sprawić tylko ci, których kochasz.
Którzy, jak myślałeś, kochają ciebie.
Czułem się, jakby ktoś dźgnął mnie nożem od środka.
I nadal to czuję.
To uczucie nie może zniknąć, ot tak.
To uczucie, kiedy straciłeś wszystko, co miałeś najcenniejsze.
I teraz, kiedy wydaje się, że nie masz już nic''.
Rodzina: Maxwell stracił swoich rodziców za młodu. Nawet ich nie pamięta, jako szczenię oddzielono go od matki bardzo wcześnie. Lecz ich imiona utkwiły mu w pamięci, często przypomina sobie o nich, kiedy patrzy w księżyc, i wspomina. Od rodzeństwa został oddzielony zaraz po urodzeniu.
~ Matka [Rosaline] - Wie tylko, że była już dosyć starą suką, wykorzystywaną od młodości do produkcji szczeniąt. Na jej pysku widniał wiecznie zarysowany smutek i zgryzota, oraz jakby tęsknota za wolnością, której niewiele zaznała. Teraz już pewnie nie żyje.
~ Ojciec [William] - Max znał go tylko ze słów uznania innych. Był sławnym na całą Polskę i Niemcy championem, królem wystaw i konkursów, a jego szczeniąt nie można było zliczyć. Żadne z nich jednak mu nie dorównywało, był wręcz idealny. Jednak, jadąc samochodem na jedną z wystaw, uległ śmiertelnemu wypadkowi.
Aparycja:
  • Rasa: Ojciec, rasowy owczarek niemiecki z krwi i kości, oraz matka, również pies tej samej rasy, lecz po jej stanie psychicznym oraz fizycznym można było wnioskować, że jest jedynie kundlem. Ale Maxwell, jak i jego rodzice - jest owczarkiem niemieckim.
  • Umaszczenie: Czarny jak węgiel pies, nie sposób go nie zauważyć. 
  • Budowa: Pod niezwykle długą sierścią, kryje się wycieńczona i bardzo chuda sylwetka, jednak dzięki temu Max jest szybki i lekki, co ułatwia bieg. Łapy, mimo wszystko, mocne i umięśnione, wyćwiczone biegiem na długie i męczące dystansy. Uszy, jak u każdego owczarka - postawione w górę, szpiczaste. Ogon długi oraz szablasty.
  • Oczy: Jeżeli przyjrzymy się bliżej, zauważymy, że są one ciemnobrązowe, a nie czarne, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
  • Znaki szczególne: Patrząc na niego z góry, nie widzimy nic szczególnego. Jeśli jednak przypatrzymy się bardziej, dostrzeżemy brązową obrożę na jego szyi. To jego jedyna pamiątka po dawnej rodzinie.
Historia: Maxwell urodził się w pseudo hodowli owczarków niemieckich. Jego matką była wychudzona, starsza suczka wyraźnie zmęczona życiem. Służyła jako maszyna do produkcji szczeniąt i zarobków, od najmłodszych lat nie była na ani jednym spacerze. Ojciec... Wielokrotny Champion Polski i Niemiec, wygrywał we wszystkich konkursach, w jakich brał udział. Jednak zmarł, niedługo po urodzeniu się Max'a. Miał wypadek samochodowy, w którym zginął na miejscu. Początkowo Black miał trafić do właściciela jego ojca, lecz tak się nie stało, ponieważ ten zbyt przypominał mu William'a. Nikt nie chciał go kupić, gdyż oferowano za niego za wysoką cenę i wyglądał jak wilk, według wielu. Hodowca więc, wyrzucił go przez okno z jadącego samochodu. Kiedy był na skraju życia, pewne było już to, że zdechnie, ze złamanymi łapami i kręgosłupem, odnalazła go pewna dziewczynka. Pochodziła z ubogiej rodziny, mieszkali oni w bardzo małym mieszkaniu w bloku, nie mieli pieniędzy, a dom, w którym żyli był tak mały i biedny, że rodzice dziecka początkowo nie zgodzili się, aby go zatrzymać. Kiedy jednak go wyleczyli, postanowili przygarnąć, bo było im go szkoda. Przez ponad rok jakoś żyli, ale pies zaczął sprawiać coraz większe problemy, był duży i zajmował miejsce, dużo ich kosztował. Postanowiono go sprzedać, kupiec zaoferował bardzo dużą sumę pieniędzy. Trafił jednak niefortunnie do kobiety, która w ogóle nie miała pojęcia o wychowaniu psa. Maxwell przez stratę rodziny był nieposłuszny, nieufny i nie chciał nic robić, leżał całe dnie w domu, bezczynnie. Nowa właścicielka po pół roku miała dosyć, wyrzuciła Max'a na zbity pysk, na śmietnik. Mieszkał na śmietniku, pewna starsza pani przynosiła mu wodę i jedzenie. Przez następne pół roku żył w nędzy, jego ciało robiło się coraz bardziej chude, aż w końcu zbuntował się i uciekł w dzicz. Błąkał się samotnie po lasach, polach, nie raz przychodził na czyjeś podwórka, ale ludzie widząc, w jakim jest stanie i jak wygląda myśleli, że to wilk lub dziki pies i odganiali go. Pewnego dnia spotkał Larę, bezdomną suczkę mieszańca. Była już starsza, ale miała dużo energii i wiedzy o życiu w dziczy. Nauczyła Maxwell'a, jak polować i samodzielnie żyć. Stała się jego przyjaciółką i przewodniczką życiową. Kiedy jednak hycel próbował ich złapać, wzięto tylko Larę, ze względu na nieufność i agresję Max'a w stosunku do ludzi. Bano się, że ich ugryzie, albo ma wściekliznę i zostawiono go na pastwę losu. Całkiem niedługo potem, trafił do sfory Forever Together z nadzieją, że będzie mógł tu chociaż na chwilę zostać.
Dodatkowe Informacje: 
~ Max nie czuje bólu fizycznego;
~ Miał złamane trzy łapy i kręgosłup, przez co teraz trudno mu się czasem poruszać;
~ Urodził się w Niemczech, ale wyrzucono go, a potem przez większość życia żył w Polsce
~ Uwielbia truskawki. Gdy czasem przechodził przez jakieś pola z truskawkami, zjadał większość ich.
~ Został postrzelony z tzw. wiatrówki. Do tej pory ma bliznę, prawie niewidoczną.
Informacje o miłości: Maxwell i miłość? Niezbyt dobre połączenie. Pies prawie nie ma uczuć, a wymagać od niego kochania kogoś, jest grzechem. Być może kiedyś się przełamie, zakocha, lecz zazwyczaj bez wzajemności.
Szczeniaki: Nie miał, i nie wie, czy chce. Uważa, że nie byłby dobrym ojcem, a poza tym, do tego trzeba mieć partnerkę.
Miejsce zamieszkania: Jego jaskinia jest bardzo dobrze ukryta, drogę do niej zna dotychczas tylko Maxwell, znajduje się na końcu zawiłych ścieżek Lasu Mglistej Duszy.
Stanowisko: Muzyk
GłosWho Am I [Andrew Judah]
Login: Iza889

czwartek, 14 kwietnia 2016

Timon adoptowany!

Safia adoptowała Timona!
~~~**Timon**~~
Imię: Timon
Pseudonim: Timon jest na ogół miłym psem, dlatego też pozwala skracać swoje imię, a nawet je pomylić, rodzeństwo mówi na niego Timo albo Łata.
Wiek: 3 miesiące
Płeć: stu procentowy samczyk.
Rodzina: Prawdziwy brat Xavi, reszta to przyszywane rodzeństwo, które mama przygarnęła. Adoptowany przez Safię.
Zdjęcie jako dorosły: KLIK

Od Safi - Adopcja Timona

Szłam powoli, przyśpieszając tempa. Gdzieś słyszałam, że można adoptować szczenięta. Cieszyłam się na myśl że będę mogła mieć podopiecznego. Popędziłam do jaskini alfy. Weszłam tam i zobaczyłam alfę.
-Witaj- powiedziała alfa.
-Witaj. Ja jestem tu by adoptować szczenię.- powiedziałam zadowolona z mojego wyboru.
-Którego?- spytał pies przywódca.
-Timona. -odpowiedziałam.
-Ach. Jego. Jest gdzieś w mieście, a być może już w schronisku. Poszukaj go a będzie twój.- odpowiedziała. Ruszyłam do miasta. Mijałam pokręcone uliczki i samochody. Biegałam pomiędzy nogami. Nos miałam nisko, wręcz sunęłam nim po ziemi. Uszy postawione, nasłuchujące ewentualnego niebezpieczeństwa. Teraz już biegłam, nie zwalniając tempa. Slalomem, obok wystaw, aż zatrzymałam się przed pewnym sklepem. Zastrzygłam uszami. Za szybą znajdowały się psy. Każdy był przygnębiony. Wszystkie wołały o pomoc. Szczekały i piszczały. Smutek ogarnął moje serce. Męczyć tak te biedne psy. Jak tak można! Wtem obok mnie otworzyły się drzwi i zadzwoniły łańcuchy.
-Hej maleńki. Nie bój się nie ci nie zrobię.-mówił człowiek, który wychodził za próg.
-Ta jasne- odwarknęłam, wiedząc że usłyszy tylko "grryy". Spuściłam uszy po sobie i kłapnęłam szczęką, po czym od razu zerwałam się do ucieczki. Pędziłam, słysząc narzekania ludzi, czując na sobie ich wzroki. W końcu dotarłam na rynek. Byłam zadowolona. Przyłożyłam nos do ziemi i zaczęłam węszyć. Gdy złapałam trop i popędziłam w jego kierunku. Wrzawa ludzkiego targu zostawała daleko w tyle. Szybko dobiegłam do miejsca gdzie tropy były już dwa. Jeden mi zupełnie nie znany, a drugi należący do poszukiwanego przeze mnie szczenięcia. Podeszłam bliżej. Coś mi przeszkadzało. Zapach człowieka. Nie takiego zwykłego hycla. Gdzieś daleko, ale czułam że się zbliża.
-Oooo. Kogo mi tu jeszcze przywiało!- odezwał się psi głos. Teraz moja uwaga spoczęła na psie oddalonym ode mnie o jakieś pięć kroków. Warknęłam groźnie. Nie chciałam bójki, bo wiem że musiałabym uciekać, więc odsunęłam się od psa o kilka kroków. Niestety on szedł za mną.
-Jakaś biedna sunia zgubiła drogę? Ślepotka zabłądziła?- pytał się złośliwie.
-Ymmm. Masz coś do tego że jestem ślepa?- warknęłam, stając mu na przeciwko. Poczułam oddech na piersi, co oznaczało że jestem wyższa.
-Kim jesteś?- odezwał się cichy głosik za psem. Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć gdzieś za nami usłyszałam szelest. Jednym susem przeskoczyłam przeciwnika. Chwyciłam szczenię w zęby i uciekałam co sił. Daleko za mną rozległ się pisk, a ja nie zważając na szamoczące się szczeniątko w pysku, biegłam dalej. Po jakimś czasie stanęłam i położyłam psiaka na ziemi. On od razu się cofnął.
-Kim...mmm jesteś?- spytał niepewnie.
-Ja? Safia. -odpowiedziałam. -nie bój się. Krzywdy ci nie zrobię. Wręcz przeciwnie chcę się tobą zająć.
-Mną?- zamerdał ogonkiem.
-Tak. Jeśli ty jesteś Timon.- spytałam, a raczej stwierdziłam.
-Tak! Jestem Timon! Zastąpisz mi mamę?- zadał mi dość dziwne pytanie.
-T-Tak. można to tak ująć.- powiedziałam. Potem już tylko przedstawiłam go alfie i położyliśmy się pod najbliższym drzewem. Jeszcze długo patrzyłam na gwiazdy, lecz maluszek, wtulony we mnie usnął od razu!

<Przywódczyni?>

środa, 13 kwietnia 2016

Od Poety c.d Connora

Błysk wspomnień uderzył mnie, znów poczułam, iż jestem w dawnym miejscu, mocno zamknęłam oczy, tak jakby ktoś wbijał mi nóż w najdelikatniejsze miejsce, głęboko westchnęłam.
- A czy rodziną, można nazwać kogoś kto cie wywalił, porzucił? - Mruknęłam. - A jedyna bliska ci osoba umarła, więc wcale ci nie jest do śmiechu, otwierasz oczy i już ich nie ma, próbuje sobie wyobrazić że nie stało się nic, ale... Co robić by chciało się żyć? Byłam pod totalną rozsypką, spadłam na samo dno, jak ostatni kundel, którym jestem... Wszystko leciało tak szybko, a potem tak wolno, wstawałam i szłam po ulicy od czasu do czasu dokarmiana, potem za kratami spędziłam połowę życia, otwierałam oczy, budziłam się w tym samym miejscu, nikt nawet na mnie nie spojrzał. Nie mam przed nikim nic do ukrycia, ale chyba opowiadanie o sobie wiąże się z jakimś chełpieniem, dlatego odpuszczał sobie historie o moim życiu. - Tu urwałam a pies wpatrywał się w ziemię zmieszany, wydawało się jakby wiedział co mówię, w końcu nie były to magiczne wymysły spod bogatej wyobraźni, tylko kawałek życia, ten najsmutniejszy, po jego minie było widać smutek, a w oczach żar, płonący żar ciekawości.
- Jako szczeniak byłam wyrzucona do rowu, miałam jakieś trzy tygodnie, nie chodziłam, bo okazało się że z moim kręgosłupem było źle, wzięła mnie dziewczynka do domu, rodzice byli przeciwni wzięcia kundla, mówili że jak już, to rasowy, wiadomo ludzkie zachcianki, mimo to uparła się i zatrzymała mnie, a oni w końcu się pogodzili. Żyłam z nimi w zgodzie, a oni byli moją rodziną, każdą chwilę spędzałam z nią, lubiłam jak mówiła, że mnie kocha, że jestem wszystkim czego potrzebowała. Późniejszego dnia nie wiedziałam co się działo, nie byłam jeszcze taki "dorosłym" psem, była inna, niż na co dzień, zrozumiałam po czasie, że się ze mną żegnała, oraz otaczającym ją światem, gdy była w szpitalu leżałam koło niej, póki monitor funkcji życiowych wydawał odgłos pikania nie bałam się tak, ale kiedy to pikanie się przedłużyło to zabrano mnie stamtąd, jej rodzice wyrzucili mnie na ulicę, od tamtej pory nikt mnie nie chciał, zabrano mnie do schroniska, cały czas pytam dlaczego, dlaczego akurat tak to się potoczyło? Nie mam pojęcia, czemu to miało taki przebieg... Teraz przybłąkałam się tu, a wspomnienia wydają się już blaknąć, jedyne co wiem, to to, że nigdy o niej nie zapomnę, nie zapomnę jak mnie pokochała, nie zapomnę tego co mówiła i tego jak się uśmiechała. To była jedyna ważna osoba w moim życiu, reszta mnie zawiodła. - Mówiłam wolno, opowiadając swoją historię z lekko zaciśniętą szczęką w niektórych momentach.
<Connor?>

wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Connora C.D Poety



- Lubisz szczeniaki, prawda? - pozwoliłem sobie zauważyć. Wszakże, udzielenie pomocy słabszej istotce, w tym przypadku osłabionemu szczeniakowi, to miła odmiana w naszym środowisku i trudno przepuścić ją od tak mimo oczu.
- Tak, a ty?
- Nie muszę chyba odpowiadać - znasz moje zdanie - bąknąłem bez dłuższej refleksji, a Poeta, najwyraźniej rozbawiona, uśmiechnęła się pobłażliwie, zupełnie jakbym rzucił jakimś, nieśmiesznym żartem. W końcu jednak utkwiła swoje spojrzenie, teraz znacznie wynioślejsze, w zachodzącym słońcu. Ogromna, żarliwa kula tonęła z wolna za horyzontem, za odległymi wzgórzami; tam, gdzie pozostawiłem swoje serce wiele miesięcy temu. Długo przeżywałem rozłąkę, chociaż osobami za którymi tęskniłem nie były wcale powabne i chętne samice, ni kompani każdej bójki mimo, iż to właśnie z nimi spędzałem najwięcej czasu, jako młody zabijaka pragnący wrażeń.
- Pochodzisz z daleka? – spytała śmiało Poeta, zauważywszy bystro, że dostrzegam w dali coś więcej, niż tylko pasmo wzniesień. Płonące determinacją ślepia zdradzały niefortunnie me utęsknienie, które samica wychwyciła tak, jakby nie jednokrotnie miała do czynienia z podobnymi cwaniaczkami, którzy usilnie próbują ukryć zmartwienia pod fasadami silnych cech.
- Można tak powiedzieć... – odparłem zadumany, szacując po cichu drogę, którą przeszedłem, aby się tu dostać. Nie wiedziałem ile to już kilometrów dzieli mnie od doliny, ale nie musiałem się zbytnio wysilać, aby stwierdzić, iż dla jej mieszkańców jestem już nieboszczykiem. – Wszakże, większość, byle nie całość, tutejszych psów przywędrowało tu z daleka. Tu ofiarowałaś im azyl – dopowiedziałem, teraz z większą dbałością i z wyrazami szacunku dla Alfy. –Właściwie, skąd pochodzisz?
Poeta spuściła smętnie głowę i dopiero cisza, chociaż krótka i przerywana przez świergot, uświadomiła mi jaki to popełniłem błąd. Ten wesoły płomyk w jej oczach powoli gasnął, jakby dusza, wcześniej widoczna i radosna, uszła z jej ciałka – Przepraszam… Nie powinienem… - zacząłem dość gorączkowo, ponieważ nigdy, a bynajmniej nie na umyśle, nie wywołałem u drugiej osoby tak beznadziejnej reakcji.
- Nie musisz – samica dopiero po dłuższej chwili odzyskała dar mowy – dusiła w sobie zdecydowanie zbyt wiele emocji, aby rozmawiać płynnie, nietrzęsącym się tonem. Była jednak silna. Niczym prawdziwa przywódczyni, jaką zresztą była, nie dała się emocją i na siłę uniosła głowę do góry, jakby czubkiem nosa chciała dotknąć rozgwieżdżonego nieba, zamanifestować swą silną wolę.
- Tęsknisz za nimi…?
- Niby za kim? – domyślała się pewnie – ba! – wiedziała o kogo mi chodzi, ale zachowała ten fakt jedynie dla siebie i zamilkła, jakby ten temat był jej zupełnie obcy, a ,,rodzina” to słowo, które już dawno zostało przysypane przez piach czasu, słowo zagłuszone przez echo wspomnień.
- Za rodzicami, rodzeństwem, ogółem osobami, które były Ci bliskie – wyjaśniłem po czym dałem jej do zrozumienia, jednym, wymownym gestem, że nie musi mi odpowiadać i może śmiało zignorować moją ciekawość, którą właśnie zacząłem przeklinać.

Poeta?

Sky Snow adoptowana!

Podziękujmy Cato, który przygarnął jedno ze szczeniąt!
~~**Sky Snow**~~
Imię: Sky Snow (Czyt. Skaj snoł) krótkie i na temat, imię pasujące idealnie do tej "nieziemskiej" suczki.
Pseudonim: Jedno z dwóch sobie wybierasz, albo Sky, albo Snow, jeśli co innego powiesz ta mała suczka wepchnie ci ogon do gardła.
Wiek: Z dokładnością 4 miesiące
Płeć: Biała suczka...
Rodzina: Uciekła z hodowli w której ją bito, można by nazwać ją pseudo hodowlą gdyby nie to że była zarejestrowana w Związku Kynologicznym każdy wziąłby ją za pseudo, tak czy owak wychodzi na to że Sky Snow jest rodowodową akitą inu.
Zdjęcie jako dorosły: KLIK